Obserwatorzy

czwartek, 26 czerwca 2014

Little mous and quite big change ;)

I think it's the right time to start write something also for my foreign friends and visitors...
Few e-mails from you every day  it's a  sign, that writing only in polish is not  fair with you  ;)
Most of all because google translator can give you not to good view of this, what I'm telling here ;)
I hope you will forgive me little mistakes... my english is something what I'v learned in NY, where people talk not so perfect language too ;) and then I practiced for six years at home when I was in relationship with Italy citizen, so you can immagine ;)... 
***
Sądzę, że to najwyższy czas zacząć pisać co nieco z myślą o moich zagranicznych przyjaciołach i gościach...Kilka maili od nich każdego dnia to znak, że pisanie wyłącznie w języku polskim nie jest fair. Przede wszystkim dlatego, że tłumacz google może dać im błędny obraz tego, o czym tutaj mówię ;) Mam nadzieję, że wybaczycie mi drobne błędy... mój angielski to coś, czego nauczyłam się w NY, gdzie większość ludzności mówi językiem niezbyt poprawnym ;) a później trenowałam sześć lat w domu będąc w związku z obywatelem Włoch, więc możecie sobie wyobrazić ;)
***
So that's all about changes here...
I like to talk a lot and I will do my best to translate it well for you, or maybe for a change  I will just put some more pictures intead of so many words ;)

***
To tyle w temacie zmian ...
Lubię dużo mówić, co wiecie ;) i postaram się tłumaczyć wszystko w miarę sprawnie,a może dla odmiany dodawać będę więcej zdjęć zamiast tylu słów ;)
***
Soooo..... today I'd like to show you little (32cm) mous Mili. Usually my teddy bears and mice wear something warmer, but season changed and it's time for swimming suits ;) Here still quite cold, and I hope her new outfit will call the real summer also to us.
***
A więc.... (dwója bęc, jak mawiał mój prof. w liceum ;) dzisiaj chciałam pokazać Wam małą (32cm) myszkę Mili. Zazwyczaj moje misie i myszki ubrane są w coś cieplejszego, ale sezon się zmienił i czas na strój kąpielowy ;) U nas ciągle dość zimno, mam więc nadzieję, że jej nowy strój przywoła prawdziwe lato również do nas.







OK, I'm going back to work now. Only this little grey lady can lie on her pink blanket looking through pink glasses at the sky and clouds...

***

OK, teraz wracam do pracy. Tylko ta mała, szara dama może sobie leżeć na swoim różowym kocyku i patrzeć przez różowe okulary na niebo i chmury...

Have a nice day my friends. I'm soooo glad to have you here :)
Hope you will enjoy every visit ;)
***
Miłego dnia przyjaciele. Tak bardzo się cieszę mając Was tutaj :)
Mam nadzieję, że każda wizyta jest dla Was przyjemnością.

Wasza/Yours
A.




poniedziałek, 23 czerwca 2014

Od czego zacząć, czyli dylemat poniedziałkowy...

Czy Wy też tak macie, że przychodzi poniedziałek i nie wiadomo w co ręce włożyć w pierwszej kolejności?
Ja właśnie usiłuję zorganiozować się jakoś z tym nowym tygodniem, tylko nie wiem od czego zacząć.
Szybkie akcje szyciowe w ostatnich dniach zasypały mi mieszkanie ścinkami, nitkami i pyłkami wszelakimi. Sprzątania sporo, zamówień do zrealizowania jeszcze więcej. Parę kilo czereśni czeka w kuchni na jakieś działania słoikowe... Nie wspominając już o stercie naczyń. No strateg ze mnie po byku... Powinnam chyba jak hinduska bogini posiadać kilka par rąk, a nie tylko dwie...
Z tego wszystkiego klapłam na chwilę z kawą w dłoni i "podziwiam" ten krajobraz zastanawiając się, czy kiedyś zdołam całą robotę przerobić, żeby ponudzić się troszeczkę ;)
Dla oddechu kilka zdjęć z moją nową retro szczoteczką kuchenną ( bo w całym tym bałaganie miło mieć coś dla oka przyjemnego ;)
Jakby komuś chętka naszła na takie cacuszko, to mam jeszcze tylko trzy ;) Idealna jest i do warzywek, owoców czyszczenia, i do garnuszków, jak kto woli.
Wrzucam więc kilka zdjęć i zmykam walczyć z chaosem ( szczoteczki znajdziecie w zakładce bloga WYPRZEDAŻ)




Śliczna prawda?
Łapię się więc za szczotę i pędzę toczyć bój z codziennymi obowiązkami...
Miłego poniedziałku Robaczki Wy Moje!!! :)

Wasza A.

niedziela, 22 czerwca 2014

No i lipa...

No i lipa z pogodą na długi weekend...
Pytaliście czy u mnie słonko, a gdzież tam :P
Taka sama  lipa, jak i u Was. A, że dodatkowo jeszcze lipa kwitnie to zasmarkało mnie konkretnie i pierwsze dni długiego weekendu spędziłam dogorewając w wyrku.
Samo życie :)
Matka natura najwyraźniej złośliwą kobitką jest, bo nigdy wolnego nie ma i jak słyszy, że długi weekend, to deszczem lubi dowalić całemu uradowanemu towarzystwu :)
Na szczęście weekendowanie dobiega końca i można spodziewać się rychłej zmiany aury  hehe :P
Ja dzisiaj odpoczynek już kończę i spadam na próbę z zespołem, która jak zawsze potrwa zapewne do późnej nocki. Wczoraj też leniuchowanie mi nie wyszło i galopem popędziłam w kierunku maszyny, ale o tym za chwilkę.
Najpierw zdjęcie z absolutnie cudownymi, pysznymi, genialnie pachnącymi poziomkami prosto z lasu:


Cały dywan czerwoniutki wyglądał w lesie wręcz magicznie. Szok, że nikt się po nie nie schyla. Maleńkie listeczki przysłaniały tylko leciutko te czerwone, słodkie kuleczki, ale każdy ruch dłonią odkrywał całe ich bogactwo. Mimo, że zdychająca, kichająca z zalanymi łzami oczyma, szłam przez ten las zrywając jedną po drugiej. Listków też naskubałam troszeczkę na herbatkę ;) (napar z suszonych liści leśnych malin i poziomek jest podobno przepyszny... sprawdzimy niebawem).
Moje dogorewanie osłodziłam sobie tym aromatycznym deserem i padłam ponownie otulając się szczelnie kocem...
Dzisiaj już o niebo lepsze samopoczucie i całe szczęście, bo z mojego śpiewania byłyby nici...

Wracając do działań przy maszynie oczywiście powstało misiaczków kilka (usilnie staram się zapanować nad zamówieniami, ale i tak poślizg mega...)




Tak mnie na różowo ostatnio wzięło. Każda, no może prawie każda, dziewczynka róż bardzo lubi i to we wszystkich jego odcieniach. Mój ulubiony, to taki lekko przygaszony, malinowy, a Wasz?

Powstało jeszcze coś w odcienkach błękitnego nieba dla pewnego wyjątkowego młodzieńca, który to wczoraj stał się oficjalnie częścią wspólnoty Kościoła Katolickiego :) Grzeczny był baaardzo i nawet nie chlipnął, więc prezent jak najbardziej zasłużony :)))


Organizer do zaisntalowania na łóżeczku, a jak Hubercik podrośnie będzie można zainstalować całość na kijku na ścianie i już sam zapakuje w kieszonki swoje klocki i misie ;)
Jeśli ktoś chętny na organizerek zapraszam serdecznie. Hafcik dowolny możliwy, a jakże ;) Możemy więc wykreować rzecz absolutnie wyjątkową dla każdej małej księżniczki, czy księciucia :)

Uciekam zmontować jakieś śniadanie, a Wam życzę miłej niedzieli!
Uciekając przed szarym niebem szukajcie może poziomkowych lasów. Jagody też obrodziły, więc z pustymi łapkami nie wrócicie na pewno. Trzeba tylko chcieć zgiąć się nieco i ruszyć łapkami, a pyszny, niedzielny deser zapewniony ;)

Pozdrawiam poziomkowo!
Wasza A.

środa, 18 czerwca 2014

Długi weekend

Jeśli ktoś dobrze pokombinował, to długi weekend raz jeszcze mieć będzie ;)
Jakieś plany?  Wybieracie się gdzieś?
Ja za chwilę zmykam łapać słońce i grzać kostuszki. Przyda się bardzo trochę ciepełka, bo katar.... Rozłożyło mnie nieco, ale nie zamierzam się poddawać. Może jak na powietrzu pogram  z moją Myszą w badmintona, to bakcyl sam odfrunie niepostrzeżenie...
Na gardło wciądam właśnie sorbet truskawkowy, później syropek z bzu i damy radę ;)
Zanim jednak ruszę w trasę przedstawię Wam misia lnianego:



O lnie niedługo napiszę nieco więcej, a właściwie o miejscu mocno z lnem związanym.
Teraz jednak pędzę spakować kilka szmatek i motki do dziergania wieczorową porą ;)
No może jeszcze tylko groszka wrzucę, bo jeszcze przykro mu będzie, że o nim zapomniałam....:




Miłego odpoczynku Kochani !
Słońca nałapcie pełne kieszenie!
Ściskam
Wasza A.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Sobota pracująca...

Żeby jedni bawić się mogli, lub do góry brzuchem beztrosko zalegać, inni muszą pracować.
Tak i mnie do pracy sobota zagoniła, chociaż zazwyczaj i tak bezczynnie siedzieć nie potrafię.
Sobotnie działania były jednak wprost zawodowe, choć i przyjemności w nich nie zabrakło. Nie ma bowiem nic milszego, niż praca dla miłych ludzi. Wtedy nawet jak człowiek kończy zadanie ostatkiem sił, satysfakcja jest premią nieprzeliczalną na żadne pieniądze :)
Sobotę zaczęłam dość wcześnie, dziubnęłam jeszcze małe co nieco i ruszyłam w Polskę wraz z moimi chłopakami :)


Weselisko do białego rana, kolejna para zaczęła swoją wspólną drogę... Oby im się wiodło, bo czasy niełatwe i jeśli ktoś dobrego oparcia w przyjaznym ramieniu nie ma, to lekko nie jest.


Pośpiewaliśmy im od serca, rzeka życzeń popłynęła i od dzisiaj codzienność nowa ich czeka. Wszystkiego, co najpiękniejsze im życząc pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję do zobaczenia kiedyś tam... może na kojenych nowożeńców początku drogi ;)


Troszkę kwiatków obfociłam im na stole, bo śliczne były ;), a teraz wracam już do moich kwiatków dzierganych i przedstawiam sobotni uszytek, który za chwilę ląduje w sklepiku :)



Zdjęcia doczekało się jeszcze coś, co ostatecznie wczoraj trafiło  do swojego nowego domku:


Mały, łazienkowy gadżecik na zapas papieru. Dobry pomysł  mieć pod ręką z jedną rolkę więcej, nieprawdaż ? ;)
Teraz uciekam do misiaków moich, bo jeden różowy w groszki czeka na wykończenie, a i następne w totalnym proszku leżą cierpliwie. No i bambalooszki moje jeszcze... dużo pracy, więc ściskam Was poniedziałkowo i obiecuję wpaść tu niebawem.
Buziole dla Was

Wasza A.

piątek, 13 czerwca 2014

No troszkę za dużo...


Troszkę za dużo zrobiło się mnie po ostatniej zimie... Korby na punkcie własnej fizyczności nie mam, ale jak sporą część garderoby trzeba pożegnać, to nerw lekki dopada. Szorty na przykład letnie są, a zadek ciągle zimowy hehe ;) Nie zrgywają się więc sezonowo :)
Chlebek odstawiony, za to owoce podskubywać zamierzam nieco częściej. Parę dni i brzuch lżejszy się robi. Jako, że przy pracy najszybciej zapominam o burczeniu w kiszkach, tak zaraz pędzę do pracowni szyć szyć szyć... :)
Jeszcze tylko czereśniowy-jednodniowy wianuszek wrzucam i już mnie nie ma ;)



Jakby kogoś chęć na emalię naszła, to do zakładki WYPRZEDAŻ właśnie wrzuciłam podobną miseczkę do tej ze zdjęcia, ale z jesiennymi listkami (wzór powtórzony jest również z drugiej strony)

Miłego dnia Robaczki Wy Moje :)
Wasza A.

P.S. Jeśli któraś ma niezawodny sposób na pozbycie się koła ratunkowego nad paskiem, chętnie posłucham podpowiedzi ;)

czwartek, 12 czerwca 2014

Słodkie akcenty kuchenne

Dzisiaj szybciutko i na słodko ;)
Wpadam na chwilkę z tematem delikatnie kuchennym.
Nie będzie kulinarnie, ale dekoracyjnie, bo muszę się pochwalić co dzisiaj znalazłam :)
Na początek misiowe wprowadzenie:


Misiaki są malutkie i wylądowały w moim rondelku Riess, o którym kiedyś Wam pisałam (zdobycz giełdowa za maleńki grosik :)
Te wesołe maluchy są na tyle mikre, że spokojnie mogą siedzieć sobie nawet w kuchni. Nikomu przeszkadzac  nie będą, a do tej mojej równie mikrej kuchni znalazłam dzisiaj coś jeszcze: sztućce idealne!!! Czerwone,niebieskie, w krateczkę, paseczki- cudeńko!!!


Znalazłam coś jeszcze, rzecz perfekcyjna wręcz na rodzinne pikniki, grillowanko czy party pod chmurką dla dzieci:


Słoje z kranikami na kompot, lemoniadę czy co tam komu smakuje.
Piękne prawda? Pasują mi idealnie , bo moja kuchnia pełna jest po brzegi niebieskich i czerwonych garnuszków, miseczek, rondelków... Gdzie  wyszperałam te cuda? O tu: KLIK
Uwielbiam to zestawienie kolorów. Moje Bambalooki (jeszcze w proszku...) też na początek będą czerwono-niebieskie :)
Co do misiów z rondelka są jak najbardziej do wzięcia;)
Lecę teraz szyć następne, a Wam życzę spokojnego wieczoru.

Wasza A.
P.S. U Was też tak gorąco? Mam dośc tyh temperatur... chodzę jak śnięta ryba i dopiero wieczorem energii ciut wraca. Najgorzej, że później skoro świt trzeba wstać... ech...

Garnuszek: RIESS (dostępny np. tu : Red mug )
Sztućce i słoje: Westwing

środa, 11 czerwca 2014

PTASZARNIA

Mam przyjemność mieszkać w takiej części miasta, której cechą charakterystyczną jest dzicz totalna, żeby nie powiedzieć bajzel... Podobno na takim wygwizdowie to już psy inną stroną niż zwykle  szczekają. Nie wiem, nie przyglądałam się. Szczekanie średnio mnie interesuje. Każdego dnia jednak z ogromną przyjemnością nasłuchuję śpiewania, trelenia, ćwirkania - obłędnego ptasiego radia za moim balkonem. 
Pokaźne krzaczory i oddalenie od drogi zachęciły całe to śpiewające, skrzydlate towarzystwo do zamieszkania tuż pod blokiem. Wierzcie mi, że usypianie przy takim akompaniamencie jest jak część rajskiej obietnicy- uwielbiam poprostu.
Z tego rozklejenia ptasimi śpiewami pozwoliłam pewnej parce na  założenie rodziny nieo bliżej. Pamiętacie kiedy pisałam Wam o moich gołąbeczkach na balkonie? W tym właśnie miejscu post straci mocno na atrakcyjności, więc lojalnie uprzedzam: wrażliwość proszę sobie skręcić do minimum ewentualnie opuścić lokal ;)
Dla przypomnienia: parę wolnych dni i nasza nieobecność w balkonowej przestrzeni wystarczyła, żeby pewna zakochana para zmontowała pod krzesłem coś na kształt gniazda. Kiedy zobaczyłam te rozwalone wszędzie badylki miałam zamiar zaserwować im przeprowadzkę, ale okazało się, że w kącie bieliły się już dwa śliczne jajeczka. No wzruszyłam się poprostu i stwierdziłam, że tak bliski kontakt z ptasim światem nie może nam przecież zaszkodzić. Poobserwujemy, podopingujemy i będziemy mogli rosnąć z dumy, że nowe życie jest poniekąd naszym udziałem. Jajeczka naprawdę śliczne, idealnie bialuśkie, szybko otworzyły się i ukazały coś, co już wcale ładne nie było. No co tu dużo gadać, takich brzydkich dzieci to już dawno nie widziałam. Wielki dziób i doczepione do niego brudno-rdzawe coś. To mało atrakcyjne przedszkole  nie było jeszcze problemem na tym etapie. Rosło jednak zaskakująco szybko i dzisiaj już gabarytami niewiele różni się od mamy i taty. Swoją drogą jestem pełna podziwu dla ich troski i umiejętności organizacyjnych. Dzisiaj np. rodzice zabierają na zmianę raz córkę, raz syna na lekcję latania. 
Tak tak, mamy chłopca i dziewczynkę. Zastanawiałam się nawet czy nie nadać im imion i dzisiaj wiem dokładnie jak na nie wołać : SRALUCH I SRAJDULINA!!! Masakra proszę Państwa!!! Tu pragnę wszystkich przestrzec przed goszczeniem u siebie uroczych gołąbeczków. One nie są urocze, o nie!!!  Za tą gościnę nie odwdzięczą się też ani słodkim śpiewem, ani produktem na jajecznicę! Nie! Wrócą na ten balkon, żeby nasrykać jeszcze więcej! 
Czekam jeszcze cierpliwie parę dni i jak zobaczę, że w powietrzu czują się już naprawdę pewnie to łopata i taczka w dłoń, czyli eksmisja lokatorów. Sprzątania sporo. Bosą stopą na balkon nie wyjdziesz. Gumowce na podorędziu być muszą. Na dokładkę te  srykające potwory siadają na barierce za oknem kiedy jemy obiad i się gapią. Wlepiają w nas te świdrujące ślepka, kręcą główkami i coś skrzeczą po swojemu jakby chciały powiedzieć : "To wy się wyprowadźcie, następne jajka w drodze!!!". Aż mi się dzieło Hitchcocka przypomina, brrrrr....

Żeby tak całkiem paskudnego wrażenia po przeczytaniu nie zostawiać przedstawiam Wam kaczki (absolutnie niesrające!)




Siostry bliźniaczki eleganckie, kulturalne i niebrudzące, dzisiaj wędrują do sklepiku i polecają się gorąco.
Na temat kaczek żywych mam dla Was fragment jednego z moich ulubionych filmów:




Podsumowując i cytując Gienię z filmu: "Koniec i bomba, kto nie słuchał ten trąba!" i ptaszki na balkonie przyjmuje na własne ryzyko ;)
Podbieram jeszcze jeden cytat z filmu "Jasminum"- Gienia: "Chlebek jest?" , Zdrówko: "Jest.", Gienia: "No to śniadanko..."
U mnie też chlebek jest i w kiszkach lekkie burczenie, więc... śniadanko ;)
Miłego dnia Moi Mili!!!

Wasza A.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Początek tygodnia

Początek zazwyczaj niełatwy bywa, bo zanim człowiek rozbuja się po weekend'owym lenistwie trochę czasu musi upłynąć. Mój weekend jednak był pracowity, więc od poniedziałku ruszam z kopyta :)
Kichanie i patrzenie przez oczy otwarte na pół gwizdka mnie nie powstrzyma (alergiczne torturki). Pracy dużo, pomysłów jeszcze więcej i krasnoludki pomagać jakoś nie chcą...


Ze  zdjęcia uśmiecha się do Was Julcia, której przed chwilą zafundowałam spódniczkę na romantycznej halce z koronkami:

Zaglądać dziewczynie pod kieckę trochę nie wypada, ale musiałam pokazać Wam te koroneczki ;) Mam nadzieję, że Julcia wybaczy ;)

Miśki łatkowe uszyte w sobotę, ale dzisiaj dopiero doczekały się zdjęć:



Powyżej miś Turkusek, a za nim skrada się już słodka Fuksja ;)



Dzisiaj powstaje projekt nowych lalek, które nazywać się będą Bambalooki (czyt. Bambaluki). Wieczorem zrobię wykrój i do dzieła.  Mam nadzieję pokazać Wam te cudaki pod koniec tygodnia ;)

Miłego tygodnia Kochani :)
Ściskam
Wasza A.


sobota, 7 czerwca 2014

CHEERS- toast urodzinowy

No i stuknęły dwa latka :)
Nie mi, oczywiście, ale mojemu dziecięciu- Blożkowi ;)
Nie wiadomo kiedy, nie  wiadomo jak, wiadomo tylko, że zdecydowanie za szybko...
W ostatnim roku spore zmiany. Dokonywały się na Waszych oczach. Mój strach przed założeniem firmy i jej ostateczne otwarcie. Wasze wsparcie nieocenione. Tyle miłych słów i absolutnie pozytywnego odbioru mojej mrówczej pracy. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam, chociaż z terminowością mam jeszcze problem. Wybaczacie jednak, okazujecie cierpliwość i tyle zrozumienia. Dziękuję Wam pięknie. Dziękuję za wszystkie cudowne maile i komentarze, za Waszą obecność i wsparcie.  Dwa latka to już wiek, w którym człowiek wstaje z czterech łapek i na dwóch zaczyna dziarsko kroczyć. Licząc na jeszcze pewniejsze kroki w kolejnym roku działalności, rozwoju bloga i firemki Cottoni wznoszę toast za ich postępy. Mam nadzieję, że się przyłączycie ;)
No to zdrówko Kochani! :)


Jako, że upały panują toast wznoszę na chłodno i bezalkoholowo, za to smacznie i orzeźwiająco "drineczkiem" z syropu bzowego. Przepis na syrop od naszej drogiej Syl . Pychota!!!






Miłego weekendu życzę Wszystkim i ściskam solidnie!
Wasza A.
P.S. Z okazji urodzin zdało by się jakieś candy zorganizować... hmmm. Co Wy na to? ;)

środa, 4 czerwca 2014

Garstka dobrych wieści :)

Wpadam na chwilę podzielić się z Wami radością :)
Kto zagląda  na mojego wierszykowego bloga, miał okazję przeczytać stworzoną w ostatnim czasie kozią poezję...
W/w wierszyki powstały na specjalną okoliczność, a mianowicie konkurs ogłoszony w internetowym piśmie Joanny ( Green Canoe ). Dotyczył on koziego stadka pewnej Joli, która wieść swój żywot postanowiła w bardzo urokliwym miejscu :) (Jolinkowo )
Po przeczytaniu informacji wierszyk zaczął stukać od środka czaszki domagając się spisania słówka za słowem biegnącego. Przestały biegać jak oszalałe, kiedy na kartce wylądowały, a następnie w Joli ręce trafiły.
Wszem i wobec pragnę obwieścić, że to moje wierszowanie na tyle przypadło koziemu bractwu do gustu, że ów konkurs wygrało :)
Co z nagrodą? A no zacna, bo aż tydzień w kozim raju, który może znacie z bloga, może odwiedzacie osobiście. Ja tą przyjemność będę mieć już  jesienią :) Chyba nie muszę mówić, że informacja o wygranej wywołała u mnie zachowania mocno niekontrolowane ;) Co Wam będę gadać, radość ogromna i tyle :))))))

Wierszyki wklejam do poczytania ;)

SŁOWO WSTĘPNE
 
Czasem w życiu tak to bywa, że gdzieś trafia się przypadkiem
tak za sprawą słów Joanny ja zerknęłam w sieć ukradkiem.
Bo Joanna pływająca w sieci czółnem swym zielonym
zaprosiła czytelników w Jaworzyny piękne strony.
 
Nakarmiłam swoje oczy bajecznymi obrazkami
poruszyłam serce, duszę pewnej Joli historiami.
Tak od dni już kilku będzie tłucze się poezja w głowie
gdzie nie  pójdę, tam i wszędzie stukot racic w każdym słowie
 
Skąd racice, ktoś zapyta, a już mówię Wam w szczególe,
bo o kozach w tej poezji będę opowiadać czule...
 
SŁOWO O MIEJSCU NA ZIEMI
 
Często człek się lubi rzucać na podróże w inne kraje
Szuka przygód, śpi w hotelach, chłonie świata obyczaje.
Lecz kto ciszy w głowie szuka tu powinien szybko skręcić,
gdzie błękitne niebo, łąka, strumień górski cicho nęci.
 
Tam, po drodze do Zakopca ziemia piękna, polska, nasza
cudna chata Jolinkowo w progi swoje już zaprasza.
Miejsce bardzo wyjątkowe, bo je ludzie tworzą z sercem
a jak serca nie brakuje to być musi piękne miejsce.
 
Tutaj kozy prosto z Karpat otrzymały dach nad głową 
i Ty Bracie licz na serce, gospodyni dobre słowo.
Bo z nią jak w przyjaciół gronie wieczór w izbie szybko mija
na rozmowach tak o wszystkim wiele godzin mknie jak chwila.
 
O tych kozach więcej powie, bo jest o czym opoowiadać
tu wymienię je z imienia, bo na pusto nie chcę gadać:
Gala, Hela, Lutek, Fidel, jest ich tutaj spore stadko
słowa same się rymują, wierszyk płynie całkiem gładko...
 
O Hrabiance zapomniałam, lecz szybciutko się poprawię
i kolejny krótki wierszyk o Hrabiance właśnie sprawię... 
 
HRABIANKA
 
Jest w koziarni ciepłe miejsce, daszek szczelny, trochę sianka
mieszka w niej pewna Helenka i sąsiadka jej Hrabianka
O niej właśnie wiersz ten będzie nie opowie raczej sama,
w jej imieniu więc już mówię co to za szczególna dama.
 
Nikt nie wątpi w jej urodę, bo to piękność wyjątkowa
chociaż rogi niekompletne zacna bardzo kozia głowa.
Skłonność lekko ma hrabiowską, bo czasami strzela focha
problem bywał więc z dojeniem, lecz ją Jola i tak kocha.
 
Miłość ma dla zwierza wielką, bo to taki w futrze anioł
sam zakochasz się w tej kozie, kiedy tylko zerkniesz na nią.
Reszta też niczego sobie, jak marzenie całe stadko,
więc niech teraz o Helence ta poezja płynie gładko...
 
HELENKA
 
Czasem prezent spada z nieba tak i tu niespodziewanie
ku radości Joli wielkiej miało miejsce darowanie.
Radość idzie później nieco, kiedy miejsca nie za dużo
a darczyńca wciska kozę tuż przed samą swą podróżą.
 
Ameryka nie dla kozy, więc u Joli już została
ot i darowania kózki historyja będzie cała.
Dzisiaj szczęście Joli wielkie z tej Helenki darowanej, 
bo z niej mama idealna i stworzenie przekochane.
 
Wdzięczność umie swą okazać, gdy się troszczy Jola wielce
nawet kiedy poród trudny ma do kozy wielkie serce.
Więź się tworzy więc niezwykła człowiek, koza- przyjaciele
tak z tym kozim towarzystwem życie płynie tu weselej.
 
GALA i LUTEK
 
Tak, jak różnią się od siebie człek od człeka, to i zwierzę
ma charakter wyjątkowy, temperament, tak, w to wierzę
Bo gdy czyta się u Joli wprost z koziarni opowieści
widać mocno charakterki tak odmienne w całej treści.
 
Zaskakują czasem Jolę, więc i Gala w dzień narodzin
coś tam wprawdzie zameczała, lecz któż wie o co jej chodzi.
Jola mocno się zdziwiła, gdy trojaczki już ujrzała
tak spokojna Gala była i pomocy nie wołała.
 
Lutek też ma cechę znaczną, mimo wzrostu bojaźliwy
Maminsynuś z niego wielki wciąż się chowa, tak strachliwy
Gala dobrze go uczyła,lecz ten tuli się do boku
stale, chociaż wielki kozioł, dotrzymuje mamie kroku.
 
FIDEL
 
Białe, długie, śliczne futro, elegancik na pastwisku
Nosząc rogi jak koronę skubie sobie tak po listku.
Czasu dużo, nic nie ściga, więc niespiesznie spaceruje
przed powrotem do koziarni czasem troszkę się buntuje.
 
Co się dziwić, łąka piękna, życie płynie jak marzenie
i nie tylko dla koziołków marzeń wielkich to spełnienie.
Kto by nie chciał tak powoli po zielonej łące stąpać
patrzeć w niebo, liczyć chmury i w słoneczku głowę kąpać.
 
Fidelowi więc zadroszczę tych spokojnych w życiu kroków,
bo tak pędząc w miejskim bycie nie widzimy tych uroków
Zatem łapiąc chwilek kilka kieruj kroki do Zawadki
razem z kozim towarzystwem czerpać życie, wąchać kwiatki.
 
SŁOWO KOŃCOWE
 
Miał być wierszyk tylko jeden, lecz jak w jednym zebrać wszystko
jak ja w głowie i marzeniu biegnę już przez to pastwisko.
Leżę między dmuchawcami na zielonym tym dywanie
głaszczę kózkom ich futerko i z radością patrzę na nie.
 
Smaczek mam na kozi serek, co go Jola sama kleci 
przepadają za nim wszyscy, tak dorośli, jak i dzieci
Kozie mleko takie słodkie i pachnące wonnym zielem
żeby trafić w takie miejsce na mszę chyba dam w kościele.
 
Jolinkowo nie tak blisko, chociaż memu sercu bliskie
zatem w darze dla tej Joli dziś o kozach wiersze wszystkie.
Z pozdrowieniem od poetki, co o kózkach dziś rymuje
za obrazek prosto z raju dzisiaj Joli tu dziękuję.

W temacie kóz na ten moment tyle. Chyba jednak jakąś uszyć muszę, bo zapadły mocno w serce. Dzisiaj jednak myszowata groszkowata :)




Wracam do pracy :)
Buziole 

Wasza A.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Plusy+minusy=życie


Każdego dnia bilans musi być na plus. Nawet jeśli w drodze ku zachodowi słońca zaliczyło się kilka wtop. Wtopy mogą być całkiem spore, ważne żeby plusów nazbierać na ich pokrycie jeszcze więcej i głowę na poduszcze kłaść już uśmiechniętą...

Moja niedziela od rana zabiegana... Skończyć pilne zamówienie, potem po dziecko, które "łikendowało" się u koleżanki, w drodze szybkie zakupy, bo Dzień Dziecka przecież i wiśta wio, brak czasu na postój. Szybka kawa w zacnym gronie i spowrotem, bo planów jeszcze sporo. Na trasie krótka pauza na zrywanie dzikiego bzu, bo Syl podała przepis na syropek, a kwiecie wiecznie nie będzie kwitło, no i pierwsza wtopa na liście dzisiejszego dnia... Ja plus krzaczory minus tabletka na alergię (nie zjadło się od dni dwóch, bo o sobie pamięta się najmniej...) no i mamy problem. Dziesięć minut szurając w trawsku i zapyleniu totalnym wystarczyło... Ledwo dojechałam do domu, a ciągnęła mnie ku niemu jeno myśl, że tam tableteczki czekają i krople wszelakie, żeby tylko dojechać, doczłapać i poczuć ulgę. Oczy jak bite, wąskie szpareczki na tle napuchniętego czegoś, co kiedyś twarzą było, krtań zaciśnięta,kichawki, no i paskudne swędzawki w uszach... Wiadro kropli, piguła i pół godziny ciemności, żeby ślepia znowu otworzyć... Że też człowiek sam sobie czasem takie przygody serwuje, ech...
Jak zaczęło puszczać nieco szybko trzeba było kaczkę skończyć, bo też pilnie potrzebna, a jeszcze dziób trzeba  pomalować i oczka wyhaftować... Walka z niemocą, pędzelek w dłoń i powolutku dochodzę do siebie, a kaczka kaczkę zaczyna pprzypominać. W przelocie gdzieś obiad i znowu w drogę, tym razem z dziobatą pod pachą...


Zanim jednak w drogę szybkie  spotkanie z klientką i znowu tempo podkręcam...


Zestaw upominkowy  dla pewnej maleńkiej Bianki.... a w środku:


...a w środku koniecznie misiunio ;)


Klientka zadowolona, mam nadzięję, że ta mniejsza o bardzo dzwięcznym imieniu również będzie :)
Kaczka także trafiła we właściwe ręce i szybko do domu, bo po całym dniu straszne pobojowisko zostawiłam, a jeszcze wspomniany syropek został do zrobienia z tego kwecia z takim poświęceniem zdobytego...
Kiedy jednak wygodnie już w domu się rozsiadłam zwalniając nieco obroty okazało się, że ten dzień ma jeszcze jeden minus na swojej długiej liście zdarzeń... W całym tym zamiesznaniu przesiałam gdzieś kartę do konta. Przekopane więc wszystko włącznie z samochodem, szybka wizyta w sklepie z zielonym zwierzem na szyldzie, gdzie ostatni raz kartę wyciągałam i nic. Kamień w  wodę. Akcja z zastrzeganiem,zamawianie nowej i nerwik...

Nic to jednak. Dzień uznaję za dobry. Pogoda dopisała. Jadąc po dziecię napatrzyłam się na wiejskie krajobrazy z makami w tle, bzu się nawąchałam (boleśnie nieco, ale i tak przyjemnie). Klientka zadowolona, więc satysfakcja z wykonanej pracy jeszcze większa. Syropek się robi i powolutku żegnam się z tą zakręconą niedzielą, żeby wejść w nowy tydzień z uśmiechem.
Jutro front robót też dość obszerny, truskawki trzeba nabyć i przerobić, zrealizować kolejne zamówienia... Ciekawe co przyniesie poniedziałek... Zastanawiam się czasem, czy takie idealne życie bez potknięć nie byłoby trochę nudne ;)


Jutro te czerwone pyszności przerobię na sos truskawkowy i zamrożę, żeby zimą umilać nasze wspólne chwile. Przy muzyczce z radyjka czas poleci szybko i kopiec zniknie nie wiadomo kiedy.
Skubiąc te zielone listki będę myśleć nad kolejnymi szyjątkami i oczekiwać kolejnych życiowych niespodzianek. Oby tych bilanosowanych na plus było jak najwięcej, czego i sobie i Wam życzę.
Teraz czas na sen.
Niech będzie spokojny.
Dobrej nocy! ( a kto w dzień zawita, temu dnia pięknego życzę ;)

Wasza A.