Obserwatorzy

poniedziałek, 27 maja 2013

Grunt to dobre towarzystwo!

Wielkimi krokami nadciąga kolejny długi weekend.
Długi, jeśli tylko macie możliwość wyprosić urlop na piątek ;)
Ja swój (jakimś cudem) dostałam , z czego bardzo się cieszę.
Cieszę się tym bardziej, że każda prośba o dzień wolny (tak na marginesie z  należnego mi urlopu), zawsze spotyka się przynajmniej ze znaczącym spojrzeniem dyrektora...
 
Grunt jednak, że jest, dzień wolny- zaklepany i podpisany przez szefa :)
Oby słonko dopisało, bo baaardzo go potrzebuję....
 
Wy macie już jakieś plany?
Ja w sumie jeszcze żadnych konkretów.
Muszę nadrobić trochę szycia, trochę porządkowania chałupki.
Bez szaleństw, rewelacji i wielkiego WOW.
Tak po prostu, po domowemu, ale za to w dobrym towarzystwie ;)
 
Dziecię pewnie zajmie się sobą i koleżankami (taki to już nadszedł czas, że mamusia na pierwszym miejscu  nie stoi i kurczak od spódnicy się już odczepia).
 
Będzie za to Pan I.
Facet, z którym zawsze pogadać jest o czym, powydurniać jak dwoje smarkaczy ;)
A czasem tak po prostu pomilczeć siedząc ramię przy ramieniu i czytając prasę,
tudzież dziergając jakieś małe co nieco (oczywiście dziergam ja ;)
Czasem siadamy i ja marudzę :"No pogadaj ze mną trochę! Cały dzień za Tobą tęskniłam!"
Na pytanie "O czym chcesz pogadać?" odpowiadam zazwyczaj: "No jak to o czym?! O uczuciach oczywiście!" ;)
Jest śmiech i słowa już same płyną: o dniu. który znowu jakoś tak dziwnie szybko przeleciał, o ludziach tych miłych i tych, którzy coraz bardziej durnieją i roszczeniowo nas traktują (takie czasy podobno), o sprawkach miłych i tych, które zaraz po wypowiedzeniu na głos spróbujemy zatrzeć, zamazać w pamięci cmokiem w nos, albo wspólnie wypitą herbatką.
Dobrze, że jest ktoś, kto myśli podobnie, rozumie i słucha.
Oczywiście nie jesteśmy cali jak z obrazka, nie fruwamy na puchatej różowej chmurce
i czasem nerwik mamy i na siebie, ale to nieważne,
w sumie to już nie pamiętam nawet za co i o co...
Jest dobrze i szczerze wierzę, że tych wspólnych herbat przed nami jeszcze morze całe :)
 
 
 
 
Czas docierania się minął.
Teraz celebrujemy czas nadawania na wspólnych falach.
Prośby i sugestie już nie tak często muszą być wypowiadane na głos, bo przecież wiemy,
co rani, co sprawia  radość, czego nam trzeba.
Po wszystkim złym, co nas dopadło kiedyś tam...
Plecy dzisiaj  coraz bardziej proste i wzrok jaśniejszy.
Dzięki temu jest moc i siła i chęci do działania.
 
 
Spokojnie mogę patrzeć teraz przez moje różowe okulary bez obaw o przyszłość.
Mam raczej w sobie ogromną ciekawość co jeszcze dobrego to życie dla mnie ma w planach ;)
Spokojnie zapominam o dniach szarych i czarnych nawet.
Zły czas? Jaki zły czas?
Przecież Irek jest od zawsze :)
 
Wszystkiego dobrego!
 
Wasza A.
 


czwartek, 23 maja 2013

I'm sooo lucky:)))))

No i zleciał mi miesiąc cały....
Dawno nie pisałam i w sumie nie wiem od czego zacząć.
 
Może zatem od sprawy najważniejszej.
Tatko mój, po chwilach pełnych grozy, dwóch operacjach,
po diagnozie, że w 3/4 nie żyje,
po OIOM'ie, zapaleniu otrzewnej i paru zdrowotnych wyrokach,
jest z nami :)
Wymodlone, wyproszone- drugie życie.
Różne opinie słyszy się na temat szpitali, opieki medycznej.
My swoją też już mamy.
Gdyby nie parszywy stosunek do pracy lekarza rodzinnego
dramatów byłoby mniej.
Jednak nie o smutnych sprawach dzisiaj chcę mówić, lecz o dobrych.
Dzisiaj chcę Wam powiedzieć o aniołach z OIOM'u i oddziału chirurgii onkologicznej
Legnickiego Szpitala Wojewódzkiego.
Wierzcie mi, tam naprawdę latają anioły,
kobiety, które z pełnym poświęceniem, troską, życzliwością i ogromnym zrozumieniem
dbają o swoich pacjentów.
Pielęgniarki na OIOM'ie, siostrzyczki kochane, które najczulszym ruchem ręki gładzą policzki
leżących w śpiączce ludzi.
Sama to widziałam.
Moim tatką też opiekowały się jak rodzina najbliższa.
Te aniołki więcej wiedzą o pacjentach niż lekarze
i za to ich serce myślę, że miejsce w raju mają
lub zagwarantowane mieć powinny.
Ja w imieniu swoim i rodziny, dziękuję im z całego serca.
 
 
 
 
Muszę Wam powiedzieć, że ja to mam jednak szczęście.
Ogromniaste wręcz szczęście :)
 
W konkursie organizowanym przez Green Canoe i sklep Wonder Home
wygrałam cudeńka prawdziwe
 
Mam ściereczkę przesłodką, rękawicę kuchenną i fartuch :)
Wszystkie te rzeczy pochodzą od Green Gate
i są naprawdę bajeczne!
A mój wiersz, który wywalczył dla mnie miejsce drugie, znajdziecie tutaj Wonder Home
 
Szczęście raz jeszcze dopisało mi też w candy u Kasi
I co tu do mnie przyjechało?
Pojemnik na herbatkę, śliczny, blue, emaliowany :)
i kubeczki-miseczki w ilości sztuk dwie :)
 
Razem z cudeńkami Green Gate tworzą śliczny komplet :)
Mój majątek powiększył się zatem znacznie.
Farciara ze mnie,  prawda?;)
 
A z tym szczęściem to jest tak...
Przede wszystkim trzeba w nie uwierzyć i napakować głowę i serce myślą pozytywną.
Wiem, to nie jest łatwe. Zwłaszcza jeśli kłody pod nogami codzienność ścieli nam gęsto.
U mnie też nie zawsze było optymistycznie i z uśmiechem na ustach.
Całe wiadra łez wylanych i ciągle tłukąca się po głowie myśl-pytanie:
"Dlaczego tak jest?! Dlaczego innym życie układa się jak z nut, a u mnie ciągle pod górkę?!"
Zmiana myślenia potrafi jednak sprawić cuda.
Jeśli zatem czujecie, że macie pod górkę i że przed Wami ciągle schody i schody
zacznijcie patrzeć na nie jak na schody na sam szczyt.
Proste i skuteczne, przede wszystkim jednak nie testowane na zwierzętach ;)
lecz na mojej własnej, osobistej skórce :)))
W drogę na mój szczyt zakładam zatem różowe trampki
( a co tam, że najmłodsza to ja nie jestem ;) róż można nosić dożywotnio:)
 
 
Zabieram ze sobą coś jeszcze...
 
 
Nie jestem przesądna.
Przesądów się wyrzekłam, bo strasznie komplikują życie,
a przede wszystkim dlatego, że chrześcijanin wiarę powinien mieć
ukierunkowaną w inną stronę, niż jakieś tam gusła i zabobony.
Koniczynki jednak lubię bardzo.
Nie traktuje ich jak talizmany, o nie.
Nastrajają mnie jednak filozoficznie i optymistycznie.
Popatrzcie na każdy swój dzień jak na kępkę koniczyny.
Niby nic takiego, zwykła kępka.
W wielu z nich jednak odszukać można takie właśnie małe symbole szczęścia.
Wśród setek zielonych trójlistnych znaleźć jedną taką, niezwykłe zjawisko-
czterolistną koniczynkę.
Jak w dniu całym, wśród setek chwil, z których się składa. Jedna chwila wyjątkowa.
tyle wystarczy, żeby z wielu takich zbudować wielkie szczęście.
Niektóre z nich mniejsze, większe, niektóre idealne, inne podgryzione przez ślimaki.
Ze szczęściami małymi bywa tak samo, może czasem trochę felerków mają, ale jednak są ;)
Moja Natalka ostatnio żaliła się, że nigdy czterolistnej nie znalazła,
że ja ciągle, a ona jeszcze ani jednej...
Powiedziałam jej jednak, że musi lepiej się przyjrzeć, przypatrzeć powoli i na pewno znajdzie.
Z wielkim tryumfem zakomunikowała mi, po wizycie na działce dziadków, że znalazła sztuk dziewięć, w tym nawet jedną pięcio i jedną sześciolistną :)))
Z naszą codziennością jest dokładnie tak samo.
Te szczęścia małe przydarzają się nam codziennie, tylko nie zawsze je dostrzegamy.
Pędzimy jak szaleni nie wiadomo za czym, a tu pod nosem samym takie cuda.
Łatwiej dostrzegają je ci, którzy doświadczyli dramatów.
Choroba w rodzinie, czyjaś śmierć sprawiają, że zwalniamy na moment.
Później doceniamy codzienność, te najprostsze sprawy.
Nie czekajmy jednak na dramaty, żeby szczęście docenić.
Zwolnijcie czasem swój bieg i tak po prostu złapcie swoje szczęście za rękę,
idźcie z nim/nią na spacer
i przytulajcie mocno do serca mówiąc "Kocham Cię" jak często się da!
A na spacerze zegnijcie czasem kolana pochylając się nad koniczyną
i uśmiechnijcie się w duchu do siebie i do mnie ( na pewno poczuję:)
Uśmiechnijcie się też do życia, bo jest niezwykłe i pełne cudownych niespodzianek :)
 
Pozdrawiam i ściskam!
 
Wasza A.