Kiedy tylko liście z drzew zaczynały frunąć jak stada ptaków, robiło mi się zimno na duszy. Dół, deprecha, czarna dziura...
Od paru lat czuję zmianę. Nie boję się już mgieł i szarugi za oknem. Ba! Ja te szarości i pluchy szczerze polubiłam :) Nie przeraża mnie nawet myśl, że zaraz trzeba będzie szyby w aucie z tej zamarzającej mgły skrobać.Podobno człowiek co siedem lat się zmienia, może i tak. Może jednak poprostu moje życie zaczyna układać się zgodnie z wewnętrzną harmonią i duchowymi potrzebami. Może nareszcie zestaw osobowy jaki mnie otacza jest tym właściwym :)
Jeszcze tylko zwiać na wiochę, jeszcze tylko zminimalizować potrzeby egzystencjalne do zdrowego minimum i już będę miała komplet moich szczęścionośnych czynników. Stara chałupa, zapach dymu w powietrzu, ogień trzaskający w piecu, beczka kapuchy w piwnicy i chleb upieczony na zakwasie. Niby tak mało mi trzeba, a jednak nie tak łatwo wyrwać się z miejskich trybików, by zmienić wszystko. Przyjdzie jednak na to czas, głęboko w to wierzę :) Muszę jeszcze tylko uszyć one million myszy i ruszam na moje zadupie :D
Dzisiaj ciuchutko otulam się w tę mgłę jak w koc wełniany i dziubię, co do wydziubania zaplanowane.
W taki dzień jak dziś fotel bujany w mojej pracowni zabiera mnie daleko stąd, do mojego magicznego domu, o jakim śpiewała kiedyś piękna Hanna Banaszak.Ruszam więc w drogę z moimi myszami pogwizdując z Panią Hanią :)
Buziaki jesiennie zamglone zasyłam
Do następnego ;)
Wasza A.