W trakcie studiów i sporo jeszcze czasu z dyplomem magistra w kieszeni
pracowałam jako hostessa w supermarketach.
Tak to jest, jak ma się ręce i nogi, ale plecy zbyt wąskie, żeby być zatrudnionym na etacie.
Tym bardziej, że w moim mieście dla samotnych matek pracy jakby nie było.
No ale nie o tym dzisiaj.
Stałam godzinami, przeważnie po 10 dziennie, za szaloną kwotę 3,50 na godzinę,
i obserwowałam przesuwający się przed moim nosem tłumek zakupowiczów.
Skłonność do gapienia się na ludzi i analizowania ich zachowań wykazywałam od dawna,
a że czas zwalniał mocno w tej supermarketowej rzeczywistości,
więc obserwacje stanowiły dla mnie swoistą rozrywkę.
Najbardziej w pamięć zapadł mi obraz misia...
No ale od początku może...
Stoję ja sobie i patrzę, a zza regałów wyłania się pani.
Nie jest to jakaś szczególna pani, chociaż jej zachowanie już za chwilę wywoła u mnie lekkie wzdryganie.
Idzie sobie wyżej wymieniona, macha przewieszoną przez ramię torebeczką i rozgląda się na prawo i lewo.
Nos zadarty nieco w górę, zapewne dla okazania wyższości, nie reaguje zupełnie na moje
"Zapraszam do skosztowania czegoś tam... (czego to w tej chwili nieistotne, bo "przyjemność" miałam i z przeterminowanymi serkami, i ciasteczkami, których nawet pies by nie ruszył...)
Bez słowa "dziękuję", ignorując mnie totalnie, płynie dalej.
Pewnie popłynęła by w swoją stronę nie zapadając kompletnie w pamięć, gdyby nie to:
Oddaliwszy się metrów parę nagle spod tego zadartego nosa daje się słyszeć piskliwe:
"Misiu!!!!! No misiu pospiesz się!!!!!"
No i wylazł Misiu zza rogu.
Smętny wzrok, krok posuwisty, pozbawiony woli i godności, pchając wózek sklepowy.
Do tego właśnie misiu nadaje się najlepiej, do pchania wózka.
Chociaż może ten wózek tak właściwe ciągnie go za sobą,
bo energii to w nim tyle, co w rozładowanym duracell'ku.
Ona, treserka misiów, pozbawiła go woli już dawno, bo w sumie po co mu to.
Przecież i tak jego pani wie najlepiej co mu potrzeba.
Misiu może ewentualnie wykazać się jeszcze przy kasie regulując długaśny i wypasiony rachuneczek.
Nie mam nic przeciwko słodkim zwrotom.
Można sobie "misiować" "rybkować" i "dziubdziusiować", czemu nie.
To "misiu" jednak w przestrzeni jakby nie patrzeć publicznej, wypadło jakoś nie takoś...
Może dlatego, że czułości w tym zwrocie nijak nie mogłam się doszukać...
Co gorsza treserek jest całkiem sporo w naszym społeczeństwie i przekarmianych mocno bezwolnych misiów również.
Dlaczego nie idą razem? Dlaczego w oczach misia radości zero?
Czy jego treserka pamięta jeszcze jak mu na imię, czy już może tylko to "misiu" zostało?
Nie wiem.
Wiem jednak, że ten obrazek niz wspólnego z partnerstwem i przyjaźnią w związku nie ma.
Mną ten widok wzdrygał za każdym razem.
Z moim I. zdecydowanie wolę iść pod rękę gdziekolwiek iść by nam przyszło.
Misiowi życzę tylko, żeby przy okazji najbliższych świąt i Wigilii zebrał się na odwagę i ludzkim głosem władając określił się, czy aby opisany stan rzeczy tak do końca mu pasuje ;)
Skoro misiowo w temacie misiaki pojawią się i na zdjęciach ;)
Tocząc walkę z czasem nadrabiam zaległości.
Jednak kiedy człowiekowi wiecznie zaganianemu wypadnie tydzień z życia, to nie wiadomo za co złapać się w pierwszej kolejności...
Robię więc wszystko na raz (przy okazji spory bałagan, ale to już norma...)
Nagie ciała gdzie okiem nie rzucić, prawie jak na plaży latem ;)
Wszystkich oczekujących na misiaki jeszcze o chwilkę cierpliwości proszę...
I na koniec trochę słodyczy ;)
Małe formy mają podstawowy plus: są małe :)
a to oznacza, że mogę zabierać je nawet w podróż i spokojnie wypychać, doszywać i dodziubywać...
Tym słodkim akcentem z Cottoni Candy Shop'u żegnam Was dzisiaj
i wracam do pracy ;)
Pozdrawiam i ściskam
Wasza A.