Bardzo lubię takie stare misie. Te dzisiejsze-wersja de luxe, mocno puchate z wypasionymi brzuszkami....hmm, raczej nie dla mnie. Wolę te "kryzysowe", z chudszymi łapkami. Jak miałam lat sześć dostałam swojego osobistego misia, takiego prosto ze sklepu, a nie jak zawsze w spadku po kimś. No może nie do końca ze sklepu, a z kiosku RUCH'u. Zażyczyłam sobie takiego najbiedniejszego, najbardziej sponiewieranego, który z wykrzywionym pyszczkiem przyciśnięty był do szyby gdzieś za stertą gazet. Nikt pewnie by go nie zechciał, więc trzeba było ratować biedaka. Tak tak, jak zawsze odezwała mi się wewnętrzna Matka Teresa, wiem. Jednakże ten biedak był od tamtej pory moim nawierniejszym przyjacielem. Pomagał zasnąć, kiedy potwory czaiły się pod łóżkiem, by ugryźć w wystającą spod kołdry nogę. Jeździł ze mną wszędzie i wysłuchiwał wszelkie żale. Przetrwał do dziś. Aktualnie dostał się w łapki mojej żabki i został nieco nadszarpnięty kondycyjnie. Z pewnością jednak zostanie z nami forever ;)
Miś SZYMON |
Króliczki wyglądają równie słodko i tak samo jak w przypadku misiów dopuszczam dużą różnorodność tkanin, wzorów i kolorystyki.
...a że dla każdego miało być coś miłego, to dla amatorów mocniejszych trunków karafka w morskim klimacie. Podobno świetna jest nalewka bursztynówka. Ma piękny kolor i cudowne właściwości. W takiej karafce wyglądałaby jak prawdziwy skarb z domowej apteczki;)