Podobno nie da się robić wszystkiego. Trzeba się zdecydować, konkretnym być. Nie tak, że piętnaście srok za ogon ciągnąć. Albo to, albo tamto. Konkrety, tylko konkrety. Porad biznesowych w tym tonie słyszałam przez lata wiele. No i co prawda, to prawda. Nie neguję. Sęk w tym, że ja głęboką, wewnętrzną potrzebę ciągania za ogon mam całe wielkie stadko najróżniejszych ptaszorów. Raz zrobię gryzonia, innym razem napiszę wierszyk, w dniu kolejnym namaluję obrazek, uszyję poduchy, później skrzypce wyciągnę i pogram tak dla przyjemności własnej, albo na kalimbce poplumkam nieco. Dookoła tamborki, pełne włóczek worki, tasiemki, guziczki i cała reszta mojego artystycznego pierdolnika nie pozwalają się skonkretyzować. Poza tym żadna tam ze mnie bussiess woman. Raczej nieszkodliwy wariat. Biznesy wymagają rygoru, odpowiedniego wizerunku, ciągle spiętych pośladków, a cały ten zestaw nie leży mi zupełnie. Do biznesów prowadzenia jest też wskazane głębsze uczucie do bożka pieniążka, a ten nigdy nie był moim celem życiowym. Robię więc tyle, ile mi trzeba, ile chęci i sił wystarcza. Planów i pomysłów od groma i ciut ciut, do końca dni z pewnością mi ich nie zabraknie. Nie każdy ten mój styl bycia kuma, niewielu akceptuje. Bywa, że brak cierpliwości do mnie głęboką wściekłością u potencjalnego klienta się objawi. Wszelkie działania pod jakąkolwiek presją blokują mnie totalnie. Spokój ducha do pracy twórczej jest mi bezwzględnie potrzebny, no i i rutyny brak. To dwa sztandarowe warunki, dzięki którym jestem w stanie wyrzucać z siebie na świat zewnętrzny rzeczy ładne i miłe dla oczu, uszu i serca. Jedna sroka na całe życie? No nie ma takiej opcji....
Pozdrowienia z samego centrum mojego osobistego wariatkowa ;)
Wasza A.