Rozmajona, kwitnąca, tętniąca życiem ziema zaprasza na kocyk :)
Uwielbiam ten czas. Wszystko pachnie, placki z rabarbarem udają się jak złoto i chęć na bieganie boso po trawie wzbiera w człowieku ciągnąc za uszy z chałupy.
Majóweczek czas nadszedł nareszcie.
Mam nadzieję, że pogoda nas nie zawiedzie i z wypchanym koszyczkiem pomkniemy w świat rozłożyć kości na płasko i pozwolimy sobie na beztroskie gapienie się w chmury :)
Koszyczek piknikowy nówka sztuka nieśmigana zakupiliśmy rok temu na giełdzie za całe 20zł :)
Kolor ciemnozielony niekoniecznie mój ulubiony, ale może kiedyś pokuszę się o jakieś malowanie i wymianę talerzy i kubeczków na jakieś w bardziej radosnym odcieniu.
Na WESTWING aktualnie można zakupić śliczne talerzyki, pojemniki plastikowe, miseczki i wszystko w cudnych kolorkach:
Nie wiem czy odwiedzacie tą stronę, ale ja tam jestem codziennie. Parę rzeczy mam już upolowanych, jak np. kocyk z pierwszego zdjęcia i jestem z nich bardzo zadowolona :) Zatem ze spokojem sumienia polecam kliknięcie o tu : WESTWING
Zastanawiam się tylko nad możliwością pomalowania tkaniny wewnątrz mojego koszyczka. Wyłożony jest biało-zieloną kratką vichy i wszystkie paseczki trzymające talerze i kubki są zainstalowane za pomocą nitów, więc wymiana tkaniny na nową raczej nie wchodzi w grę. Słyszałam jednak o farbach, którymi można malować tapicerkę. Może więc to jest jakieś rozwiązanie, ale chętnie posłucham Waszych podpowiedzi ;)
Truskawki na balkonie już się czerwienią, ale z powodu ich znikomej ilości temat rabarbaru tłuc zamierzam przez następnych parę dni. Kompocik to podstawa. Zamiast żłopać pseudo soki kartonowe nagotuje się cały gar tegoż napoju i raczyć nim się bedziemy z przyjemnością wielką.
Zatem komu w drogę na majówkę, temu kocyk pod pachę i miłego odpoczywania. Kompot w słoik, tudzież butelczynę, ciasto, kanapki i co tam jeszcze smakuje Wam pod chmurką najlepiej i żegnamy mury, witaj wiosenny świecie :)
Kocyk jest bajeczny, dokładnie taki jak szukałam i przede wszystkim wełniany, a nie jakiś tam polarek ;)
Aktualnie nie jest dostępny w ich sklepie, ale zaglądać warto, bo duuużo ciekawych rzeczy do nabycia i okazji cenowych sporo. Jeśli się zalogujecie na stronie codzennie ogtrzymacie powiadomienia o nowościach na maila, więc nic Wam nie umknie ;)
Teraz sio sprzed komputerów i szykować majowe piknikowanie :)
Szerokiej drogi i słońca życzę
No i przeleciały...
Jak to ze świętami bywa dużo szumu przed, zwlania tempo na chwileczkę i dni parę przelatuje koło nosa nie wiadomo kiedy...
Leżenie odłogiem w ten czas totalnie nie dla mnie. Zasiadanie przy stole wychodzi też maksymalnie przez jakieś 2h. Powieki klapią same choćby nie wiem jak ciekawe opowieści przy tym stole snuto. Pozycja siedząca + dokładanie to tego, to owego do piecyka powoduje u mnie śpiączkę świąteczną i już.
Wolę powrót do tzw. normy, nudna codzienność to mój klimat :)
Niektórych dobija rutyna, niektórzy w obronie przed nią rzucają wszustko szukając nowego szczęścia, kolejnej chwilowej radości.
Ja upodobałam sobie stałe tempo życia. Praca, dom, zakupy, obiad i ten spokój, który wieczorem ogarnia wszystko. Kolejny dzień może wyglądać tak samo, bez szaleństw, przytupów, czy specjalnych atrakcji.
Święta troszkę wybijają z tego stałego rytmu, ale już wracam do tej mojej normy ;)
Sklepik opustoszał, więc trzeba ostro zakasać rękawy.
Zatem do pracy rodacy :)
Na zdjęciu zdobycz z naszych wypadów jarmarcznych :) Jest śliczny prawda? Razem z I. zaliczyliśmy kolejny jarmark staroci w Legnicy. Na widok tego maleństwa (zakupionego za całe 10zł :) mina ułożyła mi się na kształt banana i została tak już do końca dnia :)
Sznurków i kolorowych papierów na stanie sporo, tylko pakować nie ma co...
Chyba w najbliższym czasie muszę się jednym z tych sznurków do krzesła w pracowni przywiązać i szyć do oporu.
Towarzystwa dotrzymuje mi tylko zającowa, ale za chwilę też już w świat wyruszy. Muszę tylko spore pudło dla niej zorganizować...
Może na pożegnanie zagra mi jeszcze "Nie płacz kiedy odjadę..." klimacik świąteczny zabierze ze sobą, a ja spokojnie wrócę do misioszycia.
Zającowa dostanie jeszcze bukiecik na drogę i chyba parę pumpiastych gaciorów, bo wstyd się przyznać, ale pod tą groszkową kkiecą gołym zadkiem świeci hihi...
OK, dosyć lenistwa. Do pracowni czas...
Dziękuję Wam raz jeszcze za wszystkie świąteczne życzenia, a dzisiaj cudownej codzienności Wam i sobie życzę :)
Ściskam, pozdrawiam i wrócić obiecuję za dni parę z nowymi szyjątkami.
Kto jeszcze się nie zapisał przypominam o moim CANDY (odnośnik u góry po prawicy)
Świętowania czas już tuż tuż...
Jeśli u Was wszystko gotowe, to możecie wrzucić na luz i odpoczywać.
Ja jeszcze co nieco mam do przygotowania.
Przede wszystkim jednak porządkowanie kuchni, bo po dzisiejszej zabawie w cukiernika wygląda jak pole bitwy...
Świąteczna sceneria u nas w zestawieniu różu i błękitu- słodko do bólu :)
Na święta wprosił się do nas pewien ZAJĄCUS GIGANTUS, a właściwie żeński przedstawiciel tego gatunku ;) Skromne metr dwadzieścia uszatego szczęścia. Do stołu zasiądzie więc na swoim osobistym krześle.
Taki zając to już konkret. Zdecydowanie jest co przytulić i co przeciągnąć za ucho po mieszkaniu. Nie to żebym sugerowała jakieś drastyczne zabawy, ale ze szmacianymi zabawkami jakoś tak już jest, że bywają ciągane przez swoim małych właścicieli. Nie zmienia to jednak faktu, że są zazwyczaj kochane bardziej, niż wszystkie inne zabawki :)
Obkupiłam się kwiatkami i radość sprawiają mi ogromną. Takie szaleńswto zakupowe za grosików parę ;)
Ni mom ci ja ogródecka, ech... aktualnie jednak mam ci ja dom pełen tego różowego drobiazgu .
Jak Wam się podobają moje cukierkowo pastelowe klimaty wielkanocne?
Odszyłam sobie nowy obrusik i bieżnik. Okna też zostały udekorowane pastelowo niebieskim lambrekinem, ale o tym może już kiedy indziej...
Dzisiaj uciekam już odpocząć nieco, bo jak zwykle środek nocy mnie tu zastanie.
Postaram się wpaść jutro z życzeniami dla Was ;)
Ściskam mocno, za Waszą obecność dziękuję serdecznie, a nowe osoby witam na pokładzie pędzącego pociągu COTTONI :)
Czasem dziwię się jak dziecko.
Stawiam najprostsze w świecie pytanie :"Dlaczego?!"
Chyba jednak każdy o to pyta, kiedy dzieją się rzeczy złe.
Wczorajszy dzień dotknął mnie i moich najbliższych.
Zasiał niepokój i kolejne pytania w głowie :" Jak można?!", "Jakim prawem?!"...
Niestety, świat składa się z ciemnych i jasnych stron, dobra i zła.
W tym świecie jak się okazało prawo nie zawsze ma znaczenie. Czasem układy, manipulacje i kłamstwa wygrywają... dobrze, że tylko na chwilę.
Czasem dopadają nas ciemne chmury, ale to dzięki nim na nowo odkrywamy słońce i jego ciepłe promienie, które prędzej czy później przedzierają się przez to kłębowisko szarości.
Wczoraj było mi smutno...
Zadzwonił jednak telefon i nieznajomy głos w słuchawce ogrzał mi serce, magia tego świata... Coś co uwiebiam poprostu: zasada powracającej energii :) Negatywna też uderza ze zdwojoną siłą. Współczuję więc tym, którzy tyle zła wczoraj przeciwko nam skierowali.
Dobra energia uniosła mnie wczoraj lekko ponad ziemię zostawiając w dole tych, którzy w swoim błotku kłamst taplają się z taką rozkoszą.
Telefon zadzwonił po raz drugi i znów kochany, ciepły człowiek podał mi rękę :)
Czego trzeba więcej? Otwartych oczu i cierpliwości.
Dobro powraca, a zło zniszczy niszczycieli, czy po tej czy po tamtej stronie...
Trzeba więc czekać spokojnie, nie na ich niepowodzenie, o nie. Na sprawiedliwość, na dzień, w którym ich oczy również otworzą się szerzej i zobaczą zgliszcza, po kórych stąpają.
Próbowano nas zniszczyć, zadeptać i upokorzyć.
Mnie nazwano wczoraj "gosposią domową" :) Ktoś, kto twórcą jest jedynie zamętu po raz kolejny chciał sprawić, że będę nikim w oczach ludzi. Epitetów poleciało sporo, przykładów mojego beztalencia, marnego wykształcenia, braku pracy i patologii również.
Taka sytuacja ;)
Z każdej jednak, nawet przykrej dobre strony można wyciągnąć.
Dzięki wczorajszym słowom również do nowych słów dotarłam. Człowiek naprawdę uczy się codziennie ;)
Moja nowa wiedza pochodzi ze słownika serbsko chorwackiego. Nowe słowo to "hajduk" , czyli w tłumaczeniu: bandyta, zbój.
Nauczyłam się czegoś jeszcze. Temida nie jest ślepa. Temida spogląda spod opaski na oczach i kpi sobie z ludzi.
Na szczęście jednak nie bogowie greccy, ale Ten, Który za mnie oddał życie ma znacznie znaczenie największe.
Jest więc komu ufać i w czyje ręce składać radości i troski :)
Jeśli więc bycie tym niewykształconym beztalenciem, gosposią domową ma przynosić mi tyle dobra, co wczoraj, to zamierzam być najlepszą gosposią pod słońcem ;) Swoją drogą nie pojmuję jak można czuć się lepszym od gosposi, pani sprzątającej, czy osób wykonujących inną pracę służącą ludziom... Tych wywyższających się jednak pozostawiam ocenie komu innemu.
Dla tych, którzy szczerym i umiejącym kochać sercem na świat patrzą projektować i szyć będę, pisać wiersze i śpiewać głośno.
"Dziwny jest ten świat, gdzie jeszcze wciąż mieści się wiele zła..., lecz ludzi dobrej woli jest więcej i mocno wierzę w to, że ten świat nie zginie nigdy dzięki nim!"
Przygotowujemy się właśnie do najważniejszych świąt. Warto w takiej chwili zastanowić się, co to właświe dla nas znaczy. Kolorowe jajeczka, zajączki i palmy, wszystko jest po coś, tak samo jak hajduki w naszym życiu... Barwne dodatki do życia i szare chmurzyska, jeśli w tym wszystkim głębszego sensu nie szukamy, to świat płaski i smutny się robi.
W tym świątecznym czasie raz jeszcze więc dziękować będę za wszystkie złe chwile, które uczą i te dobre, które cieszą ogromnie :) I za Was dziękować będę, za słowa, uśmiechy i gesty, które potrafią zdziałać cuda :)
Dom w przedświątecznym proszku, ale szycie już delikatnie odkładam na później i lada moment rzucam się w wir prac domowo-kulinarnych. Wpadnę do Was jeszcze na chwilę, żeby życzenia poskładać. Dzisiaj jeszcze tylko zajęczą rodzinę w komplecie przedstawiam i pewną damę, której garderobę na życzenie uszyłam w lawendowym zestawieniu:
Dzisiaj ściągam Was tu małym podstępem, bo nie o misiu będzie ;) No dobra, o misiu słów kilka tytułem wstępu może...
Miś powstał dla pewnej cudownej, małej dziewczynki i wczoraj dostałam zdjęcia misia w objęciach jego nowej właścicielki :) Cudowna sprawa :) Zobaczyć te uradowane oczka, to więcej warte, niż wszystkie pieniądze :) A jak mama napisała, że dziecko nawet bańki dało sobie postawić pod warunkiem, że misia będzie przy niej... serce rośnie i działać się chce z podwójną energią!
No właśnie o działaniu dzisiaj będzie w pewnej ważnej sprawie.
Poniekąd miś wiąże się z tematem, bo o dzieci tu chodzi, więc misiowa obecność jest usprawiedliwona ;)
Sprawa jest ważna, cholernie ważna, bo problem, o którym powiem zakreśla co raz większe kręgi. Wulgaryzm wybaczcie mi proszę, ale w tej kwestii często dużo gorsze słowa na usta mi się cisną, więc raczej wdzięczność okarzcie za hamulce w wypowiedzi...
W czym rzecz? Jest taka akcja społeczna pod hasłem "Jestem mamy i taty".
Może ktoś słyszał, może nie, może problem dotyczy i Was bezpośrednio, dlatego tym bardzie proszę o wysłuchanie.
Co raz częściej spotykam się z sytuacją, gdzie małżeństwa, czy związki nieformalne się rozpadają. OK, korbę ludzie w głowach mają niezłą i o sobie myśląc problemów już rozwiązywać nie potrafią. Zgadzam się i o tym też ostatnio mówiłam, że są takie sytuacje, w których nic nie da się już zrobić i po prostu wiać trzeba. Nie o tym dzisiaj jednak. Rozwód rzecz już powszechna i nikogo nie dziwi. Problem jednak pojawia się, kiedy są dzieci. Walki byłych małżonków, a przede wszystkim jednak dzieci traktowane jako narzędzie lub tarcza obronna mamusi- to jest ogromny problem. Załatwianie swoich interesów kosztem dzieci, czy po prostu zemsta na byłym mężu w postaci szlabanu przed nosem potomstwa...
Może ktoś się na mnie obrazi, że o tym mówię, może już tu nie wróci... Może jednak chwilę zastanowi się nad swoim sposobem rozwiązywania spraw... O to dzisiaj proszę.
Ja rozumiem, że każda sytuacja jest inna, że Wasza wyjątkowa, że to drań był i dupek i nie zasłużył na nic... Zastanówcie się jednak, czy Wasze dzieci zasłużyły na tą wojnę, którą z nim toczycie?!
Wiem o czym mówię. Ja zostałam sama parę dni przed ślubem z brzuchem pod brodą. Zdanie na temat mojego niedoszłego męża mogę mieć nie najlepsze, ale moje zdanie nie musi być zdaniem mojej córki. Ona ma prawo do własnego osądu sytuacji, przede wszystkim ma też prawo do okazji by to własne zdanie sobie wyrobić. To Wy tego "dupka, palanta, idiotę i chama", jak często o nich się mówi, wybrałyście na ojca swojego dziecka. Chociaż nie w smak Wam spotkania z "idiotą", prawo do nich ma Wasze dziecko. W przeciwnym razie któregoś dnia to wasze maleństwo wyrośnie na dorosłego człowieka i samo znajdzie sposobność do kontaktu z tatą. Jeśli wtedy okaże się, że te wszystkie brzydkie na jego temat opinie były tylko przejawem Waszej goryczy i złości, będzie czuło potworny żal, że odebrałyście mu możliwość poznawania człowieka, z którego krwi powstało.
Nie da się wyciąć tej drugiej strony z życia dziecka. Jest w jego oczach, w uśmiechu, gestach... Jest i na zawsze zostanie. Może ten człowiek nie jest już częścią Waszej codzienności, może drogi Wam się rozeszły, ale droga Waszego dziecka i tego pana zawsze będzie wspólna.
Pamiętajcie, nie jesteśmy nieśmiertelne. Któregoś dnia może nas zabraknąć, więc w trosce o te nasze skarby zadbajmy, by miały jeszcze kogoś.
Swój własny żal zachowajcie dla siebie, urażoną babską dumę schowajcie głęboko i niech Wasza wojna nie będzie wojną synów i córek. Czy matka, która świadomie i z premedytacją wysyła dziecko na wojnę, to dobra matka??? Otóż nie! Dobra i droskliwa zadba o to, żeby te kule armatnie nad jego głową nie latały!
Jeżeli zatem były mąż, partner nie stanowi zagrożenia dla Waszej pociechy, jeżeli nie krzywdzi fizycznie i psychicznie i jeszcze chce i garnie się do kontaktu z dzieckiem, pozwólcie mu na to proszę. Przestańcie myśleć o sobie, pomyślcie o dziecku. Ono jego potrzebuje. Kto Waszą córkę poprowadzi do ołtarza? Kto syna nauczy jak się golić, jak być mężczyzną? Same wszystkiego nie zrobicie chociaż teraz wydaje się Wam, że jesteście super matkami mogącymi góry przenosić. To pozorne gór przenoszenie to strzał samej sobie w stopę i tyle. Pokażcie klasę, bo tocząc te wojny tylko udowadniacie, że zołzy z Was i pewnie dlatego nie wytrzymał. Często też dorabia się straszne rogi byłemu... jedno piwo tygodniowo? Alkoholik był i tyle! Siedział dłużej w pracy, żeby zarobić na rodzinę? Na baby łaził na sto procent!
Jeżeli to, o czym mówię znacie z własnego podwórka, spróbujcie spojrzeć na wszystko z boku raz jeszcze. Spróbujcie zakopać topór wojenny dla swojego i dzieci spokoju. Odszedł? Zostawił Was? Jego strata! Najwyraźniej nie wart był Waszego czasu, Was! Jeśli to Wy spaprałyście ten związek, a i tak często bywa, bo my też aureol nad głową nie mamy, tym bardziej przełknijcie kluchę w gardle i zacznijcie żyć od nowa.
Ten pan- tata- to był Wasz wybór. Razem z nim dałyście życie nowemu człowiekowi, który ma swoje prawa. Nigdy o tym nie zapominajcie.
Ja zostałam z dzieckiem sama, przerażona z nieskończonymi studiami.Sensownej pracy nie mogłam znaleźć, bo samotnych matek (czytaj: problemu) nikt nie potrzebował. Czy miałam żal? Ogromny! Ale to był mój żal. Dziecko rosło wychuchane przez moich rodziców i mnie, nie brakowało jej niczego. Ojca jednak brakować jej będzie zawsze. W takim więc wymiarze, w jakim jestem w stanie kontakt z tatą ma umożliwiony. Może nigdy nie będzie prawdziwej więzi, ale jest świadomość, że w razie czego jest ktoś jeszcze. Czy zawiedzie ją jak kiedyś zawiódł mnie? Może nie. Czas pokaże. Dzisiaj moje dziecko ma brata i kogoś jeszcze w drodze, To jej rodzina, do kontaktu z nią też ma prawo...
Polecam Wam również blog, który jest jak kartki z życia pewnej bliskiej mi osoby:
Recycling uwielbiam, ten tekstylny szczególnie ;) Kołderka z koszul taty w moim ulubionym, niebieskim kolorze, szyje się już od lat kilku. Jak tylko nabierze mocy urzędowej i czas pozwoli, to na pewni projekt doczeka się ukończenia. Aktualnie jednak wolnych chwil dla siebie brak. Zakopana po uszy w zamówieniach wczoraj tylko pozwoliłam sobie na 15 minut wytchnienia i uszyłam szybciutko do mojej kuchni dwa ręczniczki. Dzianinowe ręczniczki kuchenne na pewno znacie. W blogowym świecie moda na różne przydasie rozchodzi się lotem błyskawicy, więc zapewne wiecie, o których mówię ;) Śliczne są i praktyczne podobno też, niestety ze względu na ich cenę obeszłam się smakiem. Nic to jednak kiedy dwie ręce się ma nie wolno pozwalać im na bezwładne zwisanie wzdłuż ciała, lecz zakasać rękwaki i do roboty ;) Uszyłam więc sobie własne ręczniczki,a z czego? A ze starego sweterka 100% cotton :) Przód i tył, nożyczki, lamówka, kilka minut pracy i voilà: dwa ręczniczki gotowe. Prezentują się całkiem zgrabnie, wodę absorbują idealnie, a stary sweterek, którego nosić już się nie dało otrzymał nową misję :)
Tekstylia są cudownym materiałem do pracy. Dzianiny, tkaniny- wszystkie można zaczarować w coś nowego, kiedy tylko ciuszek nam się znudzi :)
Śmieciorów na świecie już tyle, że czasem zanim szurniemy coś do kosza i polecimy po nowe, warto pomyśleć i uruchomić wyobraźnie, bo może ze starego, coś absolutnie nowego i fantastycznego wpadnie nam do tej roczochranej na karku :)
Za chwilę galopem pomykam spowrotem do pracowni, ale jeszcze podzielę się z Wami dobrą muzyką...
Zazwyczaj nie słucham żeńskich wokali, nie lubię i tyle. Nakręcam się do działania nutkami Poluzjantów, wyciszam Staszkiem Soyką, a marzenia snuję przy Josh'uu Groban'ie.
W tym przypadku jednak ciarki miałam wszędzie i wzruszenie totalne w sercu, więc jak tu nie podzielić się z Wami?
Przedstawiam Wam zatem "Wujka Dżeda" :)
Absolutnie cudowne aranżacje i głos, który ogromnie przypadł do gustu moim uszom i sercu.
OK, zmykam, znikam jeszcze tylko na Wasze komentarze z ostatniego wpisu odpowiem ( by the way... dziękuję Wam za nie wszystkie i za Waszą obecność... jesteście SIMPLY THE BEST :)