Wypadłam z kołowrotka...
Lata temu wypowiedziałam na głos marzenie, o którym niektórzy z Was czytali zapewne na blogu w jednym z postów : KLIK . Żeby jednak marzenie zrealizować czekać musiałam cierpliwie, wręcz anielsko cierpliwie, bo dobre kilkanaście lat z okładem... Ostatecznie też dobić musiałam do przysłowiowej ściany i walnąć głową o beton, żeby ruszyć cztery litery, podjąć stanowcze decyzje i wyrwać się z tego, co zjadało mnie wewnętrznie.
Porzuciłam mój kołowrotek, w którym kręciłam się od lat już prawie czterdziestu sześciu. Ubrana w gumiaczki i szary płaszcz ruszyłam w nowe życie. Może uda się trochę tu pożyć szczęśliwie :) Znalazłam uroczą dziuplę w miejscu, które od pierwszych kroków przytuliło moje serce, stary dom, w którym poczułam się naprawdę dobrze, z numerem, co dla wielu pechowym się wydaje, ale ja z premedytacją czarne koty przytulam, rozsypuję sól, więc i 13tka bliską jest mi liczbą. Koniec małej wsi, ostatnia chałupa, kilkadziesiąt arów, drzewa owocowe, trawsko i krzaczorki z dedykacją dla mojego czworonoga i sporo metrów do szaleństw mojej czarnej kitki. Dla mnie duża kuchnia, strych, piękny pokój ze starą podłogą na pracownię, ale przede wszystkim święty spokój....
O wszystkich plusach opowiem za dni parę. Minusy też widzę i przedstawię szczerze, ale zdecydowanie na wartościach dodatnich się skupiam. Do pisania i opowiedzenia o wszystkim czuję się zobowiązana, bo jakiś czas temu wrzuciłam skromne zdjęcie domu, takie z perspektywy krzaka pokrzywy strzelone, na grupę "fejsbukową" Siedliska na sprzedaż, prowadzoną po mistrzowsku przez Waldemara Rojewskiego i wywołałam niespodziewanie całą lawinę polubień, komentarzy i naprawdę serdecznych życzeń powodzenia od takiej rzeszy ludzi, że poharatane skrzydła moje wrzuciły mnie w radosny wir pracy. Za te wszystkie słowa wsparcia ogromne podziękowania i prośba o więcej. Zniknęłam na chwilę, ale opowieść o tym jak udało mi się znaleźć wymarzone miejsce, jak się do tego wszystkiego zabrałam, jakie mam plany i skąd wygenerowałam siły do zmian zwyczajnie należy się tym, co wiadomości z prośbą o wskazówki wysłali i co tyle ciepła pod wspomnianym zdjęciem zostawili. Dzisiejszy post traktuję jako wstępniak, zaproszenie do przycupnięcia w tej mojej przestrzeni i towarzyszenie mi w drodze, która zapewne wiele niespodzianek szykuje. Problemy będą, a jakże. Życie bez nich mdłe jak przesłodzona herbata by było. Od tego jednak głowa i ręce, żeby z nimi walczyć i szukać rozwiązań. Wasze podpowiedzi jak najbardziej wskazane. Pewnie błędy popełniać będę, ale te cudze to też nauka dla mnie i dla innych jakich baboli nie popełniać więcej. Padł pomysł utworzenia kanału na YouTube. Nie czuję się jednak medialnie zbyt, może z czasem w formie uzupełnienia relacji zarzucę coś w formie filmowej. Wolę jednak tymczasem podjąć próbę przywrócenia czytelnictwa w narodzie :D . Podobno piórko mam względnie lekkie i zdjęcia całkiem zgrabne pstrykam, liczę więc , że miło Wam tu będzie.
Do dołączenia do siedliskowej grupy Waldemara zachęcam gorąco ( nie, nie jest to płatna reklama ;) ). Facet robi świetną robotę. Wyłuskuje z sieci smaczne kąski z ogłoszeń domów i siedlisk na sprzedaż, dzieli się wiedzą w temacie i przede wszystkim zrzesza naprawdę dużą grupę podobnych sobie wariatów, których miasto w zadek uwiera, tych zdecydowanych i jeszcze wątpiących. Taka grupa wsparcia potrafi uporządkować w głowie plan jeszcze niegotowy i pchnąć do przodu kiedy ten najważniejszy krok na siłę jeszcze powstrzymywany. Ja, taka Zocha samocha trochę. Z pomocy nie skorzystałam, ale ta fachowa bywa nieoceniona.
Jest tu o czym pisać i co pokazywać. Prace przy ogarnianiu domu dzielę pomiędzy tę kuchenną i twórczą. Nasz team składa się z dwóch kotów ( jeden spadkowy po poprzednich właścicielach), dużego psiunka, mnie i Ireneusza. Jest więc komu gotować i kogo ogarniać. Zdjęć Ireneusza brak, bo kilkanaście lat razem i wspólnych nie mamy wcale, ale jest, istnieje i aktualnie pomaga bardzo. Spamować więc będę tymi kudłatymi, no i fotkami z domu ;) Szyciowo na tapecie zające i marchewy. Jakby kto chciał, pisać śmiało, coś jeszcze zostało. Słowo pisane wpadnie za dni parę. Opowiem jak bardzo musiałam się wściec, żeby z kołowrotka kręcącego się na pełnej prędkości wyskoczyć ;) Jak opowieść się spodoba, kawę postawić możecie na buycoffe klikając o tu : KLIK Z góry dziękuję i ściskam mocno!
Trzymam kciuki za szczęście na nowym:)
OdpowiedzUsuńPięknie....to też moje marzenie, ale mąż uparcie twierdzi że to nie dla nas, że ni3 będziemy mieli z czego żyć i takie tam.. egzystuje więc w mieście, marząc o powrocie na.wies (gdzie się urodziłam i wychowalam)... gdzie dokładnie jest Pani dom?
OdpowiedzUsuń