Wspomniany w ostatnim poście garnuszek doczekał się sesji fotograficznej.
Mój pan I. sugerował, żebym coś sobie kupiła z zarobionych ostatnio dodatkowo pieniędzy, więc kupiłam :) Chyba nie chodziło mu o garnki, ale tego właśnie było mi aktualnie trzeba. W drodze jest jeszcze piękna, czerwona forma do tarty. Jesien i zima zapowiadają sie pysznie :)
Skorzystałam różnież z podpowiedzi Ushilandii i pomalowałam moje nowe drewniane łyżki. Stary słoik wecka wystarczyło udekorować wstążeczką w kratkę i czerwonym, drewnianym serduszkiem. Drobne zabiegi i już jeden kącik wygląda zupełnie inaczej. Stare słoiki wecka trzymam jeszcze w piwnicy po dziadkach. Nie są już może w najlepszej kondycji i przetwory w nich z pewnością nie wylądują, ale świetnie nadają się np. do spełniania roli lampionów. Wystarczy zrobić im uchwyty z grubego drutu i wstawić małe świeczki. Kapturki na słoikach też niby nic, a kuchnia wygląda o wiele cieplej, przytulniej i tak po babcinemu... Bardzo bym chciała mieć kiedyś taką spiżarkę z całą masą kolorowych słoików. Na dzień dzisiejszy jednak muszę zadowolić się moją malutką kuchnią. Może kiedyś moje i pana I. marzenia o wiejskim domu się spełnią.Teraz marzenia maja zdwojoną siłę,a podobno jeśli czegoś naprawdę bardzo się pragnie....Hmm, pan I. jest chyba na to żywym dowodem... :)
Jest i worek na suchy chleb, uszyty już jakiś czas temu. Kawałek lnu, trochę bawełny w moją ulubioną kratkę vichy i gotowe. Nic się nie zmarnuje. Suche bułki na bułkę tartą, a suchy chleb zjedzą zaprzyjaźnione kury.
No i jeszcze dwa pojemniki, które służą mi już w kuchni od ok. 6 lat. Odmieniłam ich skromne oblicze dodając wstążeczki i porcelanowe ptaszki pomalowane na czerwono.
Skąd potrzeba czerwieni? Kolor czerwony kojarzy mi się z ciepłem, miłością, dostatkiem. Takie walentynki przez cały rok. Uwielbiam połączenie czerwieni z zielenią, zestaw typowo bożonarodzeniowy. Kuchnia w czerwieni zaprasza do jedzenia, napędza u mnie apetyt. A może to poczucie szczęścia, którego właśnie doświadczam sprawia,że mam ogromną przyjemność z jedzenia i spędzania czasu w kuchni.
Kuchnia- świetne miejsce na powiedzenie bliskim KOCHAM WAS! ZALEŻY MI NA WAS! UGOTOWAŁAM WAM COŚ PYSZNEGO, USIĄDŹMY RAZEM DO STOŁU!
Stół w mojej kuchni jest malutki. Mieszczą się na nim z trudem nasze trzy talerze. Uwielbiam jednak kiedy czas na chwilę sie zatrzymuje kiedy razem przy nim siadamy. Herbata wieczorem, gorący kubek z pachnącym naparem, dłoń, którą kocham na mojej dłoni... Jest dobrze. Świat dookoła może nie istnieć kiedy mój dzień zatrzymuje się w tym miejscu.
Obiecałam relacjonować prace twórcze etapami. Zatem przedstawiam zdjęcie bandy przyszłych aniołów, które na dzień dzisiejszy leżą nagie i bezwstydne w oczekiwaniu na odzienie:
Jest i kura, której muszę jeszcze uszyć spodnie ogrodniczki. Wszystko jednak w swoim czasie ;)
no nareszcie ;o) bo się stęskniłam za Twoimi pracami i postami ;o) I chyba wiem, który z moich pojemników może do niej pasować ;o) Jak tylko znajdę chwilę wrzucę fotkę na bloga. No i życzę spełnienia marzeń o domku na wsi (zdjęcia z kuchni mówią, że byłby piękny i ciepły...)
OdpowiedzUsuńPrzyszłam do Ciebie, bo zauroczyły mnie tulipany Piecyka:)
OdpowiedzUsuńSuper ozdobiłaś słoiki:) Czerwony to taki energetyczny kolor. Ja do odważnych nie należę, ale czasami zakładam coś czerwonego, a już najbardziej uwielbiam czerwone buty (i wcale nie szpilki:)
Pozdrawiam i wpadnij do mnie:)
Kiedyś miałam chęć na czerwone buty i to szpilki właśnie, ale na podziwniau ich na wystawach sklepowych się skończyło :/
OdpowiedzUsuńA ja paznokcie mam zawsze czerwone;)
OdpowiedzUsuńI kiedys zamarzylam sobie czerwona sofe..Dlugo u nas krolowala:)
Stol w mojej kuchni jest moim ukochanym meblem... kochamy przy nim siedziec rowniez. Miescimy na nim 6 talerzy ale krzesel tylko piec:) Marze o takiej kuchni duzej w ktorej nie bedzimy musieli sie przy tym stole sciskac:)
Ta kura jest boska!!!
OdpowiedzUsuńhi hi hi ... jakie golaski :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie patrzę do mojego koszyka, że i u mnie też leży kilka golasek czekających na uszycie im ubranek :)
jeszcze do niedawna nawet w otoczeniu swoim czerwieni nie tolerowałam, dopóki moje dziecię nie "oszalało" na punkcie biedronek...oraz dopóki mój mężuś nie stwierdził, że w jasnej biało-bezowej kuchni trochę koloru by się przydało, mocnego akcentu...
OdpowiedzUsuńdaleka droga do czerwieni w ubiorze, a co dopiero do czerwonej sukienki, więc i ja pomału wdrażam ten kolor w otoczenie...
u Ciebie wygląda bajecznie...
mam nadzieję, że w nowszych postach też jeszcze pokazujesz tą fantastyczną kuchnię :)
(bo przysiadłam teraz i oglądam Cię i czytam od najstarszych wpisów :) )
Cieszę się, że jesteś :) Kuchni pokazuję niewiele. Sa jeszcze tylko fragmentaryczne jej zdjęcia po wygranym konkursie na Green Canoe. Kuchnia jest malutka i jak na takie gabaryty meble za ciemne, ale kupione już spory czas temu,kiedy fundusze były mocno okrojone. Nie wszystko więc w niej mi się podoba, ale kiedy już siedzimy we trójkę przy naszym malutkim stoliku...hmm, mam poczucie bezpiecznego domu i totalnego szczęścia. Wtedy jednak nie w głowie mi robienie zdjęć;)
Usuń