Obserwatorzy

wtorek, 31 października 2023

"A kiedy przyjdzie także po mnie..."

 "... Zegarmistrz światła purpurowy,

By mi zabełtać błękit w głowie, 

To będę jasny i gotowy.."


Kwestię odchodzenia z tego świata mam w głowie poukładaną ślicznie i logicznie. Jedyny strach jaki z tą kwestią  się wiąże, to ten o stan domu i posiadania, bo nie chciała bym, żeby ktoś na mnie wyklinał przy porządkowaniu mojego pierdolniczka. Mam więc jeszcze sporo rzeczy do uszycia, posklejania i pomalowania. No i wiarę mam, którą to za stan pewniejszy od nadziei uważam, że czasu wystarczająco dostanę na zrealizowanie różnych pomysłów. Jak oczy zaczną mi wysiadać konkretnie wtedy zamówię kontener na resztę materiałów, albo zaproszę w gości innych szalonych rękodzielników, niech się częstują.

Pierwszy listopada już za progiem, szaleństwo cmentarne widziałam już ładnych parę dni temu, kiedy z mamą poszłyśmy ogarnąć grób dziadków. Pamiętam jak za dzieciaka na cmentarz nosiliśmy proste, białe świeczki. Wtykało się je w ziemię przed pomnikiem, a potem z lubością moczyliśmy paluchy w roztopionym wosku konkurując kto większą kulkę zmontuje. Teraz zniczyska warte fortunę, instalacje kwietne jak na wesele w pałacu i panteony ustrojone tak, że aż po oczach daje. Biznes cmentarny nakręcił takie szaleństwo zakupowe, a ludzie w to idą jak lemingi z Disneya prosto w przepaść. Ja dla siebie dyrektywy dziecku przedstawiłam konkretne: prosta płyta, lub krzyż i żadnego badziewia, bo wrócę i straszyć będę. Wisi mi tam, czy na brzuch, chociaż skłaniam się ku spopieleniu, narzucą mi granit, czy lastrico, ale wolałabym żeby zanim wydadzą grube siano na te bzdety lepiej rodzina zjadła dobry obiad, spędziła miło czas razem i powspominała matkę wariatkę. Te wieńce po kilka stów jeden też niech sobie darują. Póki żyję kwiaty chętnie przyjmuję, choćby i polne. Później to już show dla żywych.


Dla dziadków serducho zrobiłam, mama prosiła. Może by im się spodobało, może nie. Wolę myśleć, że krążą gdzieś blisko nas porzuciwszy swoje kości i to, co tam na kamieniu legnie to im totalnie lotto.

A z newsów ze świata żywych, zmieniam lokalizację :) Pakuję szmatki i manatki i co prawda w obrębie województwa dolnośląskiego pozostanę, ale dożywocie odsiadywać już będę na mojej upragnionej, wymarzonej, wyczekanej cierpliwie wsi spokojnej :D. Szczegóły wkrótce. Teraz praca, praca, praca i jeszcze raz ogromne szczęście :) Muszę dutków nazbierać na dach, świece i dużo kawy. Pozwoliłam się ponieść intuicji w miejsce, które energię ma dobrą, nazwę uroczą i nr szczęśliwy. Musi być pięknie. Będzie tam szyte, pisane i łapane w obiektyw dla Was i dla potomności. No i miejsce dla Gości szacownych się znajdzie :)  Jak lubicie moje treści i radują Was te wieści, to kawulca można postawić lub do świec symbolicznie się dorzucić  o tu : KLIK 
Ściskam i lecę gołąbki na jutro zrobić, żurek ugotować i dynię upiec na pierożki. Wieczór tradycyjnie zagna mnie w kierunku maszyny do szycia, bo dziubolenie nocą w ciszy idzie mi najlepiej. 
Dziękuję, że jesteście
Wasza A. 

 

piątek, 13 października 2023

Życzenia dla wszystkich Czarownic

 Halloween to raczej nie moje święto. Czaruję w swojej chacie na okrągło, kota czarnego mam, a jakże, ale jakoś mody na amerykański styl życia wkręcić sobie nie dałam. Co innego szycie tematycznych duperałków. To, to ja chętnie :). W całym kraju dekoracji już multum, na każdej latarni w mieście jakiś wisielec z uśmiechem prosto z photoshopa, strach się bać. W związku z tym naszym polskim halloweenem, co to w najbliższą niedzielę nas czeka, mam więc dla Was, Moje Drogie Czarownicujące, życzenia prosto z serca: żeby nam nikt tej chałupy polskiej do góry nogami nie wywrócił, nie zeszpecił, nie zaprzedał, nie zrujnował dokumentnie. A jako, że praktycznie w każdym domu porządkowanie pierdolnika do nas kobiet należy, to i tych porządków nie zostawiajcie proszę w cudzych rękach. Bez obaw, nie zamierzam tu agitować nikogo, bo zdania jestem od lat, że do polityki uczciwi ludzie nie idą, a jeśli nawet jakiś tam się przypadkiem zaplącze, to zastraszą i na swoją modłę przerobią niechybnie . Czasy Reytana się skończyły, mężów stanu brak, zostało co zostało. Nie wiem na kogo zagłosuję, wiem jednak na kogo zdecydowanie głosu nie oddam, a to już coś. Czasem przetasowanie kart, poruszenie planszą z pionkami nowe możliwości przynosi, po to tam idźcie. Nie ma gadania, że rosół musicie gotować. Mnie też średnio się chce tyłek ruszać do Legnicy, zawsze wracam stamtąd z bólem głowy, ale  póki prawo głosu mam ( nie zapominajcie, że nie zawsze miałyśmy, a historia powtarzać się lubi...) to zrobić coś muszę dla siebie, dla Was, dla mojej córki. 





Ściskam Was mocno i całe mnóstwo serduszek w Waszą stronę ślę
A.


A.

 

Jesiennie...

 Czas na prace twórcze mój ulubiony nastał. Jesień, Panie, jesień nareszcie. Słońce chałupy do czerwoności nie rozpala i oczu mi nie męczy. W moim wieku, hehe, to już upały w kość dają dość :D Ciśnienie Panie skakać sobie lubi, krople nasercowe pod reką trzymać trzeba i pilnować się mocno, co by ducha nie wyzionąć, a nie tam dziubolić i dziergać... Żarcik, mam się nieźle. Ku mojemu zaskoczeniu nawet lepiej każdego dnia. Terapeutyczny kot zamieszkał ze mną w domu i stan fizyczny znaczącej uległ poprawie. O szczegółach kocioterapii może w następnym poście, a dzisiaj o twórczym moim żyćku, którego tutaj od maja (łolaboga...) nie pokazywałam ni hu hu.

Szyje się jesiennie i choinkowo. Czas nagli, bo na tym dziuboleniu to tydzień po tygodniu ucieka jak struś pędziwiatr. Za dużo jeden człowiek nie narobi. Takich oto serduszek jak te ze zdjęcia, to ja dziennie max 10 mogę zrobić. Towar więc deficytowy, bo i nie każdy dzień dziuboleniu sprzyja, wiadomo. Staram się jednak niezmiennie, żeby od ogólnodostępnej popeliny różniło się to moje dziubanko znacząco, więc jakość nad ilością góruje bez strat moralnych. 


Są też w beżu, naturalnie i z niebieskim haftem coś się znajdzie...


Poleciałam też w dyniowe pole z efektem widocznym na fociach



Dla tych, co Halloween celebrują uszyłam czarownicujące buciory:





Tak tu się właśnie dzieje w domu Cottoni. Zakopana jestem po czubek kokardy w szyszkach, szmatkach, patyczkach, a wypych to już z zupy wyciągam. :D Zaległości w robocie tradycyjnie multum, o tej domowej to już nawet nie wspomnę. Coraz dalej mi do perfekcyjnej pani domu, coraz bliżej do szalonego artysty, babki zielarki i starej wariatki hihi ;) Dom mój to nie muzeum (chociaż eksponatów wiekowych tu nie brakuje), to nie wystawka- ustawka do pokazywania w internetach. To schronienie moje, zwierzyńca lubego i miejsce działań twórczych. A że starszyzna plemienna zaczęła mi się wykruszać, to i chęć zostawienia po sobie czegoś fajnego wzrasta i narasta... Czas pozostały wykorzystać zgodnie z wewnętrzną wskazówką i potrzebą, to plan na najbliższe lata. Za długo żyłam próbując wpasować się w czyjeś ramki. 
Dzisiaj znowu nocka robocza. Standardowo w betach ląduję po 1:00, 2:00. Sową jestem, w nocy myśli jakieś klarowniejsze, dom cichy, pracuje się lepiej. Biegać nie muszę od maszyny do garów, bo od progu ktoś krzyczy "Co na obiad?, miskę daj, HAU!, mięsko daj, MIAU!..." Ustawili mnie tu sobie jak w zegarku... no dobra, dałam się ustawić ;) Rano kawulec, spacer z psiulkiem i zaś wycinanki, dziubanki. Jakby kto kawulca wirtualnego z postrzeloną i podstarzałą artystką napić się chciał, to można przez buycoffe wesprzeć to moje szaleństwo: https://buycoffee.to/cottoni  . Więcej kawy to więcej energii na nowe pomysły, do czerpania z których zapraszam serdecznie. Tymczasem odmeldowuję się i wszystkiego dobrego życzę, a że północ właśnie minęła, to w dynię wsiadam i spadam :)
Buziole!
Wasza A.