Obserwatorzy

sobota, 31 maja 2025

Łapy, łapy, cztery łapy...

 ... a na łapach pies kudłaty...

W związku z tym, że w najbliższą niedzielę może nastąpić świata koniec ;), postanowiłam rozliczyć się z Wami i opisać stan aktualny po naszych zeszłorocznych "przygodach", po których bez Was i Waszej pomocy nie wiem czy dzisiaj chodziła bym na swoich łapach dwóch.... Dlaczego dopiero teraz? Musiałam okrzepnąć. Temat musiał się uklepać, uleżeć, zapomnieć choć odrobinę... Dzisiaj mogę opowiedzieć Wam wszystko nie rycząc nad klawiaturą. Niestety jestem trochę płaczkiem. Przeciekam na okoliczność szczęścia, radości, bezsilności, reklam świątecznych, czy widok słodkich sierściuchów. Tamte dni płynęły mi rzecz więc jasna razem ze sporą ilością słonej wody. Trochę jednak czasu minęło, trochę się wyciszyłam. Mogę zatem naklikać co następuje...

Jak niektórzy z Was się orientują z początkiem minionego roku przeprowadziłam się do mojej wymarzonej, wiejskiej chałupki. Marzenie, które wzrastało latami nareszcie mogło się ziścić. Radość więc była ogromna, co też manifestowałam wszem i wobec. Niestety najwyraźniej pod jakąś dziwną gwiazdą urodzić mi się było dane, bo na okoliczność chwilowego szczęścia mój los zawsze ma jakiego obucha w zanadrzu przygotowanego i cyk, musi walnąć w tył głowy. Tak i tym razem. W mojej chałupce dach wymagał pilnego remontu i ku mojej kolejnej radości w trybie błyskawicznym udało się zorganizować ekipę do pracy. Wszystko szło gładko, aż trudno było uwierzyć. Do pewnego dnia, kiedy to panowie zwijali się już do domu, ja zajęta swoją pracą w chałupie, a mojej Stellci zachciało się na siusiu. Teren wokół domu spory, do drogi kawałek też niemały, a psiulo na tyle posłuszne, ze nie oddala się zbytnio. Uchyliłam więc drzwi, rzuciłam  zwyczajowe " Tylko grzeczna bądź!" i wróciłam do swojego zajęcia. Nagle z domu wyrwał mnie potworny płacz. Tak płacz Moi Drodzy. Zwierzęta potrafią się i śmiać, i płakać rzewnie. Ten płacz wywołał ból okropny. Jak sądzę kierowca busa zapatrzony w telefon, nie patrzył niestety na drogę, bo nie zauważyć Yorka mógłby, to pewne. Golden retriever i to z tych europejskich należy do sporych misiów. Zwyczajnie głowę zajętą miał czym innym. Jak to się stało, że dziewczynka moja wyłożyła się pod samo koło? Nie wiem. Nie o sąd nad kierowcą też chodzi. Wiem jak to przeżył i widziałam, że dzień miał nienajlepszy już wcześniej. Słowem- wypadek. Auto przejechało po łapie i pogruchotało ją okrutnie. Panowie szybko obdzwonili okolicznych weterynarzy, zgarnęli nas do auta i pojechaliśmy szukać pomocy. Pech chciał, że trafiliśmy do kliniki w Nysie. Szyld z napisem klinika przywodzi na myśl miejsce, gdzie opieką otoczą Cię sami specjaliści. Nic bardziej mylnego. Co najwyżej cennik bardziej rozbuchany ku górnej granicy możliwości jej klientów. Tu też z naciskiem na słowo " klientów" nie "pacjentów". Prześwietlenie pokazało, że organy wewnętrzne nienaruszone, można psa ratować. Jako, że był to piątek właściciel kliniki kazał wrócić w poniedziałek, bo do operacji trzeba się przygotować. Czekał nas zatem cały weekend patrzenia w bezsilności na cierpienie psa. Dopytałam jeszcze doktora czy na pewno damy radę coś z tym zrobić, na co z pewną siebie miną odrzekł " My nie, ale ja tak!". To mnie uspokoiło ciut. Nie szukaliśmy dalej. Ustalone co ustalone, będziemy w poniedziałek. Zaczęło się koczowanie na trawie. Stellka płakała, dyszała, do domu nie dała się zabrać. Siedzieliśmy przy niej na zmianę. Noc zimna, ognisko rozpalone... czuwanie. Po niedzieli kolejny raz do Nysy tylko po to, by dowiedzieć się, że muszą zamówić szynę, może w dniu kolejnym dojedzie, przyjechać jutro proszę. Wtorek nastał, czekamy na informację i jest, szyna dojechała, proszę przyjechać. Tak szybko jak byliśmy w stanie zebraliśmy się i ruszyliśmy w trasę. Niby niedaleko, trzydzieści kilometrów z małym hakiem. Okazało się jednak, że dotarliśmy zbyt późno i tego dnia operacji już nam odmówiono. Błagaliśmy o pomoc, ona wymęczona bólem, my prawie zero snu od piątku. Niestety. Powiedziano nam, że o 16:00 kończą pracę, do tego czasu z operacją się nie wyrobią, a nie zamierzają zostawać po godzinach. Lekarzy było dwóch. Jeden- właściciel tego biznesu i drugi, młody człowiek, jak się później okazało bez specjalizacji. To ten drugi właśnie operację przeprowadził w środę. Zaproponowano nam pozostawienie Stelli do środy u nich w "szpitalu". Skąd cudzysłów? A no kolejny raz z powodu błędnego wyobrażenia jakie to słowo może prowokować. Nie jest to bowiem miejsce, gdzie ktoś zwierzęciem się zaopiekuje, uspokoi, napoi, na siku zabierze. To klatka, w której do kolejnego dnia, za sporą opłatą, Stellka była by trzymana. Jej i nasze serca tego by nie wytrzymały. Wróciliśmy do domu. 

W środę przeprowadzono operację. Po niej młody pan doktor wyniósł psa. Kość udowa rozłupana była na sześć kawałeczków. Całość spięto jednostronnie szyną. Udo zaszyte na długości ponad 30cm. Zero opatrunku, wzmocnienia, drenu. Widoku zdjęć Wam oszczędzę, Nie wyglądało to dobrze. Na moje pytanie jak teraz postępować usłyszałam " Odmawiać zdrowaśki...". Do kontroli za osiem tygodni i oby się nie rozsypało. W ciągu kolejnych dni na udzie zaczęła pojawiać się bania. Ewidentnie coś wzbierało pod szwem i to w szybkim tempie. Próba kontaktu z kliniką i informacja, że lekarz, który operację przeprowadził już tam nie pracuje. Podano mi nr telefonu do tego człowieka. Był to ten sam nr, który widniał na wypisie, ale już przy jego odbiorze pan doktor zaznaczył, żeby z niego nie korzystać, bo żona się denerwuje kiedy rozmawia przez telefon i zabrania mu go odbierać... Tak też się stało. Połączenie bez odbioru. Wysłałam sms'a z prośbą o informację co robić, czy to normalne, co może się dziać, prośbę o kontakt. Nic, zero, null, cisza... Zapakowaliśmy psa i w trasę. Tym razem już nie do Nysy, a do Lubina do lecznicy przy ul. Paderewskiego. Do przejechania w jedną stronę 200km, ale znaliśmy już doktora Jerzego Tureńca, który lecznicę prowadzi i wiedzieliśmy, że uzyskamy konkretną pomoc. Ostatecznie na miejscu trafiliśmy na dyżur pani doktor Żanetty Rydzak, cudownej, empatycznej istoty, która fachowo się nami zaopiekowała. W nodze Stelli zebrała się ogromna ilość płynu. Brak drenu zrobił swoje. Później okazało się, że krwiak powypadkowy również został wewnątrz, a szyna, jako że była tylko jedna, nie miała szans najmniejszych na utrzymanie wieloodłamkowego złamania tym bardziej u tak dużego psa, którego po operacji nie da się nosić pod pachą dla właściwie rozłożonej w czasie rekonwalescencji. Pani doktor uczciwie powiedziała nam, że może spróbować kolejnego zabiegu, ale jest ktoś lepszy. Jeden jej telefon do Centrum Weterynaryjnego Alfavet w Lubinie, jej prośba o pomoc gorąca do doktora Łukasza Matyszczaka i ostatecznie lądowanie w miejscu, w którym gdybyśmy wylądowali w pierwszej kolejności mnóstwo bólu, płaczu, czasu i pieniędzy było by nam oszczędzone. Kolejna operacja polegała na poskładaniu ponownym tej niezwykle trudnej układanki, wstawieniu metalowego pręta w sam środek kości i zabezpieczeniu jej z każdej strony, żeby całość miała szansę się zrosnąć. Teraz wszystko zależało ode mnie. Ciągłe pilnowanie, żeby Stella leżała, żeby wstawała jedynie na krótką chiwilę za potrzebą. Uczyłyśmy się funkcjonować w nowych okolicznościach. Spałyśmy razem na podłodze.

Pobódka w naszym wspólnym łóżeczku 

Podawałam całe mnóstwo zastrzyków, kroplówek, pigułek. Pojęcia nie macie jaki strach potrafi wywołać zatkany wenflon kiedy musicie podać kroplówkę, jest sobota wieczór i ostatecznie ratuje Was tutorial na youtube. Z jednej strony szczęście, że takie tutoriale są, z drugiej obawiam się, że na tutorialach doktor z kliniki w Nysie zbudował swoje wątpliwe umiejętności i przekonanie, że coś tam wie, na pacjencie popróbuje, może się uda. Grunt, że zapłacone, żegnam państwa idźcie się modlić o cud. Całą energię i czas poświęcałam tygodniami na postawienie tej mojej Gwiazdy z powrotem na cztery łapki. Wiele wizyt kontrolnych, niesamowita ekipa z Alfavet. Zrobiliśmy co się dało, choć była sugestia amputacji. Chwilę przed drugą operacją doszło bowiem do przemieszczenia odłamka pękniętej szyny wewnątrz uda i uszkodzony został nerw odpowiadający za władzę w łapce. Zostało czucie bólowe. Był jednak cień szansy, że nerw się zregeneruje i tego się trzymałam. Kilka serii zastrzyków neurologicznych niestety nie przyniosło oczekiwanego efektu. Poległam też ja w roli rehabilitanta. Zbyt delikatnie obchodziłam się z łapką w trakcie ćwiczeń. Obawiałam się wyrządzenia jej większej krzywdy, nie byłam w stanie wyczuć  momentu kiedy można przełamać opór żeby nastąpił progres. Łapka nie jest więc tak sprawna, jakbym chciała. Doszła jednak do siebie na tyle, że nie wadzi jej, a mimo wszystko pomaga w codziennym funkcjonowaniu. Dziewczynka nosi bawełniane skarpetki i bucik żeby chronić ją przed otarciami. Aktualnie jednak nauczyła się stawiać tę łapkę płasko na powierzchni, nie ciągnie jej po ziemi, a podskakuje dzielnie i to często w takim tempie, że nadążyć za nią trudno ;) Jest dobrze, dajemy radę. Chociaż w tym roku dopadł ją inny problem z gatunku tych kobiecych, co również skończyło się operacyjnie, ale dochodzimy do siebie ponownie :) Życie. Nigdy nie wiadomo kiedy i z której strony nas ugryzie. W takich chwilach dowiadujemy się sporo o sobie i tych, których mamy najbliżej. Czasem jednak bliżsi okazują się ci, których nigdy osobiście nie poznałeś.... Tu chciała bym raz jeszcze z każdego zakamarka mojego pokręconego serca podziękować Wam za pomoc wszelaką w tym czasie złym. Czasem bywa tak, że kwoty potrzebne na już niewielkie dla innych, ogromne i nieosiągalne są dla kogoś innego. Po przekroczeniu dziesięciu tysięcy złotych przestałam liczyć... Gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to i by wcześniej usiadł. Warto więc zainwestować w ubezpieczenie na leczenie zwierząt domowych, bo aktualnie ceny opieki weterynaryjnej, nawet tej podstawowej, rosną w bardzo szybkim tempie. W razie nagłych sytuacji warto jest mieć parasol ochronny. Nie, nie reklamuję tu żadnego towarzystwa ubezpieczeniowego. Sugeruję tylko rozważenie takiej opcji. Pytajcie u swoich ubezpieczycieli domu/mieszkania. Takie opcje występują w niektórych pakietach.  

Dlaczego nie podaję nazwisk "fachowców" z kliniki w Nysie? Jeżeli komuś będzie zależało podam prywatnie. Nie chcę wywoływać żadnej formy linczu. Odpowiem też na pytanie, które zadawała mi chyba co druga osoba znająca sytuację: dlaczego nie podałam ich do sądu? Po pierwsze i przede wszystkim dlatego, że psy żyją krótko. Czas ziemski mojej Stelli został dodatkowo skrócony całym tym medycznym jej ciałka bombardowaniem. Tych wspólnych dni, tygodni, mam nadzieję lat nie chcę dzielić na szarpaninę w sądzie w towarzystwie ludzi, których przyjemność oglądania ponownie była by  żadna. Ponadto musiała bym na świadków wzywać lekarzy, którym oczy w niedowierzaniu otwierały się jak pięciozłotówki na widok tego, co zostało dokonane. Ich nazwiska zapamiętajcie, bo z czystym sumieniem polecić Wam mogę ich opiekę.  Poza tym nie jestem człowiekiem, który życiową energię chce tracić na walkę w sądach, czy gdziekolwiek indziej. Sama z dzieckiem zostałam w piątym miesiącu ciąży i choć było niełatwo nie szarpałam się z jej ojcem ani za czas tej ciąży, ani za alimenty na mnie, ani na nią. Dogadaliśmy się na skromną kwotę, która wpływała regularnie i tylko raz zwróciłam się do sądu o ustalenie tego faktu na papierze kiedy dotarła do mnie informacja o kolejnym dziecku z kolejną partnerką w drodze. To jedno sądowe spotkanie i bojowe nastawienie drugiej strony przekonało mnie, że jeśli ktoś szczerze ludzkich, czy rodzicielskich uczuć w sobie nie ma, to i sądem ich nie wyłuskasz. Bida czasem piszczała głośno, osiemset plusa nie było, wiele rzeczy musiałyśmy sobie odmawiać, ale dałyśmy radę. Cenniejszy od pieniędzy jest dla mnie czas.  To tak w skrócie, żebyście orientację mieli jakim człowiekiem jestem ja sama. Możliwe, że miękkim zbyt, ale i nas takich świat do głaskania szarej rzeczywistości myślę, że potrzebuje. 

Tym, co upominali mnie w trakcie leczenia, że to tylko pies... hmm, mogę jedynie współczuć...


Żadna z pań widocznych na zdjęciu nie jest TYLKO. Obie są AŻ ... Jak widać Pchełka też brała czynny udział czuwaniu i opiece. 

Po smutku...

... czas na radość :) Stellka uwielbia nasz trawnik pełen stokrotek i bluszczyku. 

OK, chyba o niczym nie zapomniałam. Ja chyba po tym roku nie doszłam jeszcze za bardzo siebie. Wiele planów trzeba było odłożyć w czasie, odpoczynek również. Zwiedzanie okolicy odpada, bo dziewczynki męczyć długimi wędrówkami nie można, po schodach nie wejdzie, do auta muszę ją ostrożnie wkładać. Po nocach siedzę za to długo i próbuję nadrobić roczne straty finansowo robocze. Mam jednak nadzieję, że limit pechowych zdarzeń ( było jeszcze ratowanie kota po bliskim spotkaniu z ropuchą + mój lot ze schodów ) ale chyba profilaktycznie zaproszę tu jakiegoś fachowca co by mi tę chałupę białą szałwią okadził... :) Jak możecie dobrych myśli podesłać ciut, to chętnie wszystkie wyłapię w locie jakąś siatką na motyle. Można mnie też podlać wirtualną kawą, jeżeli czytanie moich opowieści choć trochę czas Wam umiliło. Możliwe jednak, że zamiast kawy woda i regularny sen były by bardziej wskazane, bo marszczę się jak rodzynek sułtański :D
Link do wirtualnej kawiarni o tu:  https://buycoffee.to/cottoni

Ściskam mocno, psie buziole zasyłam
Wasze Anka i Stella 



sobota, 24 maja 2025

Piękno z chaosu...

 Na początku był chaos...

Parę szmatek, nożyczki, papier i ołówek. Czasem szmatki latając bezwładnie po mojej pracowni w poszukiwaniu czegoś konkretnego legną się jedna obok drugiej zupełnie niechcący i cyk.... patrzysz, no skubaniutkie pasują do siebie jak w korcu maku dwa ziarnka odnalezione szczęśliwie. No i zaczyna się. Forma narysowana, wycięta, odwzorowana na tych skraweczkach, zaś wycinanki precyzyjne, bo w małych formach milimetry potrafią spartolić całość kompleksowo. Następnie upinanie szpileczkami, zszywanie gęściutko, docinanie, podcinanie zaokrągleń. Później na prawicę wywracanie mozolne, bo przez otwór wielkości małego paluszka wcale nie jest to takie proste, jakby mogło się wydawać. Nic to jednak, bo teraz moment upychania waty następuje, a ta do grzecznie współpracujących struktur zdecydowanie nie należy. Uciekać spod patyczka to to lubi bardzo, walać się później po wszystkich kątach, do herbaty stojącej na pobliskim blacie wpaść na kąpiel (ciekawa sama jestem ile tego dziadostwa już mam w trzewiach skumulowane), ostatecznie upchane w ilości dla mnie właściwej zamknąć trzeba na wieki. Flaczków i miękiszonów nie lubię ( bez zbereźnych myśli tu proszę :P ). Wypchane zabawki muszą być konkretnie. Wlocik zaszyty tak, żeby w miarę możliwości widoczny był jak najmniej. Później wykańczamy. Dzióbki doszyte, oczko wyhaftowane, środek ciężkości odnaleziony, sznureczek przytwierdzony i voilà, prawie dwie godziny zabawy i ptaszek gotowy :D No i niech mi ktoś tu jeszcze odważy się rzec, że to co robię, to nie miłość ;) Kto ma cierpliwość tyle bawić się z ptaszkiem :P    






Wybaczcie, że tak sporadycznie słowo pisane zarzucam. Postaram się częściej. Ja sama jednak na drugie imię Chaos mieć powinnam, bo na jednej rzeczy skupić się jest mi strasznie ciężko. Wyrabiam u siebie nawyk tworzenia planu dnia w kalendarzu i jechania przez codzienność z listą zadań do wykonania. Bywa jednak, że zapętlam się od rana tak, że i do kalendarza zapominam zerknąć i dupa... plan trzeba popchnąć nosem na dzień kolejny. Są takie cechy, których mimo szczerych chęci człowiek w sobie już nie naprawi. Do ostatniego oddechu będę więc sobie Anką z głową w chmurach, nożyczkami w rękach, latającą pół metra nad ziemią. Czasem chwycę się jakiejś gałęzi, palcami stóp gruntu dotknę żeby pożyć przez chwilę jak reszta ludzkości, rachunki ogarnąć, dom posprzątać i fruuu pod niebo między moje ptaszki ;) 

Ściskam Was mocno Dobrzy Ludkowie 
Pięknego weekendu życzę i pozdrawiam, ćwir ćwir
Wasz rękodzielniczy świr :)

Wsparcie wirtualną kawą pozytywnie zakręconych szaleńców mile widziane : https://buycoffee.to/cottoni





 

sobota, 8 marca 2025

Za zdrowie pięknych pań...

 8  marca... Jeżeli dzisiaj nie poczujesz się jak kobieta, to kiedy? 

Poranek spokojny przy kawie, jeszcze szlafrok i paputy na stopach, jeszcze oko na wpół przymknięte, a tu cichutkie puk puk do drzwi wejściowych. Za drzwiami somsiad... ledwo na nogach się trzyma, bo jako jeden z pierwszych to święto wspaniałe uczcić postanowił. Do drzwi doprowadził go bukiet tulipanów, dla równowagi w drugiej ręce piła, życzenia szczere złożył i w bonusie deklarację, że później drzewka w sadzie, tu cytuję " ...opierdolić pomoże...". Fakt, drzewka od dawna "opierdalane" nie były, sad wymaga opieki. Przycinka gałęzi bezwględnie potrzebna, bo porosły dzikusy strzeliście w niebo, a zeszły rok nadmiarem wrażeń odłożył część ogrodniczych planów w czasie. Dopieszczona z rana tym kwieciem i troską postanowiłam przenieść swój zapał artystyczny również do strefy ogrodowej. Znaczy się wapno rozrobię i pobielę pnie. Dzień zapowiada się piękny. Pierwsze motylki, pszczółki bzykajo... albo to muchy pierwsze, wszystko jedno... Grunt, że świat do życia wraca. Roboty na dzisiaj klasycznie niewiele. Wiadomo, sobota dla kobiety to dzień odpoczynku, kiedy spokojnie może sobie posprzątać, poprać i takie tam inne przyjemności :D Wieczorem poświętuję sobie jeszcze wypychając kolejne zajączki od du.. strony, bo tam najlepiej jest szew ukryć po wypełnieniu, a wieczorem posłucham co tam w wielkim świecie słychać (na dzisiaj zaplanowana " Wolność w remoncie" na YT). Dla uczczenia mojej kobiecości może jaką maseczkę zarzucę na lico. Dziecko podarowało kilka czas już jakiś temu i wkrótce termin im chyba mija... Wypięknię się więc, wypachnię, znicza... znaczy świeczkę zapachową odpalę i pomyślę sobie o Was Drogie Mi Kobietki. O wszystkich Was, co przez lata całe dobrym słowem wspierałyście mnie, Ankę wariatkę. Dobrego dnia Wam życzę i ściskam dzisiaj jeszcze mocniej!

Wasza A.

Link do wirtualnej kawiarni wspierającej szalonych artystów zostawiam o tu: https://buycoffee.to/cottoni









piątek, 14 lutego 2025

Ważne co pod lukrem...

 Dobry wieczór! Ja dzisiaj z pocieszajką wpadam. 

Dzień 14 lutego, to taki, w którym niektórzy samotność odczuwają podwójnie, albo i wielokrotnie bardziej. Zupełnie niepotrzebnie. Serio. Jeśli miłość ma nas dopaść to dopadnie. Prędzej czy później przylezie na nogach dwóch,  łapkach czterech, przyfrunie lub przypełznie. Ważne, żeby będąc miłości spragnionym nie szukać na siłę. To jak robienie zakupów na totalnym głodzie z brzuchem burczącym. Masz ochotę na wszystko, na cokolwiek , więc zero szans na przemyślane wybory. Moja największa miłość ogony ma i futro rozsiewające się po wszystkich kątach. Najszczersza i wzajemna. Ta ludzka polukrowana była najróżniejszymi słowami, w które naiwnie wierzyłam parokrotnie i niestety bywało jak bywało. Na początku zawsze lukru dużo leci, a po czasie, czasem dość szybko, okazuje się co pod nim. Może być pączek smaczniutki, ale i zakalec, zapleśnialec brrr. Kamol twardzioch też może się trafić nie do zgryzienia. Ja i mój I. grubej warstwy lukru nie mięliśmy. Trochę obleciany już był, a pod nim żaden pączek. Bułka raczej taka poznańska, lekko czerstwa i nadgryziona. Grunt, że póki co nikt głodny nie chodzi. Klepiemy jakoś codzienność. Materiał z nas na Harlequina jednak żaden :D  Mąka, z której ta bułeczka pieczona, też raczej z podłogi zmiatana, więc i od czasu do czasu ziarnko piachu pod zębem zatrzeszczy. Życie. W większości przypadków jakie znam lekkie komedie romantyczne raczej się nie odgrywają. W te fejsbukowe relacje też nie wierzcie. Pic na wodę fotomontarz i ustawki. Znam przypadki takiego czarowania rzeczywistości, że tylko współczuć. Idealne zdjęcia idealnych żon z ich idealnymi mężami, a nagle stru i po ptokach. Nie wiesz kiedy już inna ona u jego boku, u niej inne znowu nazwisko. 

Czy wierzę w prawdziwą miłość między dwojgiem ludzi? Oczywiście. Zdarza się dopasowanie idealne ludzi nieidealnych, którzy wzajemnie się wspierają, w górę jedno drugie ciągnie i najlepszą wersją siebie na swoich oczach się stają. Zdarza się to mniej więcej tak często, jak kwitnienie kwiatu paproci, ale jednak. Ważne żeby przyjaciela znaleźć sobie w kimś. To prawdziwa sztuka i cenniejszy stan, niż targające sercem romanse.


 







Jest taka teoria, że każdy z nas ma gdzieś tam swojego człowieka. Mówiąc inaczej " Każda potwora ma swojego amatora " :D Żarcik. Na pewno warto nie ustawać w jego poszukiwaniu. Na spokojnie i z głową, bo jak widać moja manekina przez nadmiar listów miłosnych łeb straciła :D


Tiaaa, taki stan znamy i konsekwencje ponosimy niekiedy przez lata. To właśnie przez ten lukier cholerny. Wiadomo, cukier jak narkotyk na mózg działa. No i na dokładkę na zęby szkodzi, alzheimera powoduje... generalnie zło i tyle. Wolę więc te bułki poznańskie, albo jeszcze lepiej chleb powszedni. Tak, tego Wam też dzisiaj życzę. Chleba powszedniego dobrego i żeby nikt Wam oczu lukrem nie zapruszył. Miłości życzę Wam takiej uczciwej, spokój przynoszącej na każdy dzień , nie tylko 14go lutego. 
Ściskam mocno
Wasza A.

P.S. Kwiaty otrzymane w Walentynki potrzebują wody, niespełnionych literatów najlepiej podlewać jest  kawą :D https://buycoffee.to/cottoni



sobota, 1 lutego 2025

47 wiosen


 No i poszło... rok kolejny odhaczony. Dożyte, dotrwane, doczekane... Nie każdemu dane, więc jest radość z darowanego czasu. Z czasem apetyt na więcej rośnie, a ten skubaniec rozpędza się jakby bardziej. Wiecznie co prawda walczyć bym tu nie chciała, ale do zrobienia jeszcze sporo, więc ten tego... wiadomo. 

Z wiekiem podobno rośnie nos, stopy i brzuch. Nad brzuchem jako tako panuję, stopa faktycznie pół numeru jakby poszła sobie naprzód, nos cóż... nigdy najmniejszy nie był. Słyszałam wielokrotnie, że nochal to ja po tatusiu mam i przez wiele lat kompleksy na jego punkcie hodowałam w sobie okropne. Patrząc w lustro nic poza nim praktycznie nie widziałam jakby moja twarz głównie z nosa się składała. Przyszedł jednak moment, że to, co mało znaczące zaczęłam mieć w nosie. Może więc i dobrze, że wyrósł w konkretnym rozmiarze, bo sporo pomieścić musiał przez lata. Reszta pierdoletów wylądowała w przedłużeniu kręgosłupa, czyli tam,  gdzie miejsce dla nich najwłaściwsze. Czasu szkoda na bzdury. 



 Jak widać na stylizacje i fryzury też nie marnuję go wcale. Kot i pies akceptują moją przemijającą urodę w pełni, a ja z przyjemnością i pełną akceptacją swojej fizyczności wtapiam się w tło. Ania nie musi być do podziwiania, lepiej żeby co niektórzy zaczęli jej słuchać, a z tym jest niestety nie najlepiej. Może stąd potrzeba większa gadania do Was. Gadane będzie więc w tygodniu. Parę dni świętego spokoju się szykuje, to i usiąść przed kamerką może się uda. Do nagrywania i pisania bezwzględny spokój do skupienia myśli mieć muszę. Szyć tylko mogę w warunkach dźwiękowego chaosu. Szycie uspokaja mnie totalnie. Idę więc zaraz zamknąć się w pracowni, żeby wejść w mój urodzinowy dzień w warunkach dla mnie najprzyjemniejszych. Torta nie będzie. Miałam zrobić bezowy, ale oznaczało by to zbyt dużą dawkę cukru na jeden dzień. Poczekam do przyszłego tygodnia na przyjazd dzieci. Będzie z kim podzielić tę cukrową rozpustę. Czego sobie życzę na kolejny rok? Zdrowia i umiejętności lepszego gospodarowania każdą chwilą. Ciągle jakiś ogon spraw niedokonanych mi się ciągnie. Wstaję wcześnie, późno chodzę spać, a i tak najróżniejsze tematy przepisuję w kalendarzu na następną jego stronę. Zaraz zaczną się prace ogrodowe, zielone już wychyla się z gruntu. Póki co obrabiam jednak tylko bawełniane pole marchewkowe. 




Ograniczeń kolorystycznych brak. Ograniczać zaczyna mnie jednak słaba dostępność kolorowej bawełny. Sklepy padają, te które zostały już nie zamawiają. Jadę na resztkach i odzysku. Oby kolejny rok nie pachniał bidą z nędzą. Co prawda wyzwania szyciowe lubię bardzo i z kawałka szmatki pozornie bez potencjału wymyślanie ładnych drobiazgów bywa ciekawe, ale swobodny dostęp do tkanin najróżniejszych dawał większe możliwości realizacji Waszych próśb. Wygląda jednak na to, że te czasy to już historia. Zobaczymy z czym trzeba będzie mierzyć się w najbliższej przyszłości ;) Jak nie będę szyć, to pewnie wrócę do malowania,  haftu. Ciągnie mnie też do papier mache... ech... żeby tylko czasu starczyło...
Zapędy twórcze wspierać można dobrym słowem lub podlewać Ankę-wariatkę kawą. Na kawie serce  rośnie i bije mocniej, a hortensje kwitną na niebiesko :D  Takie lubię najbardziej .
 Link do do wirtualnej kawiarni o tu : https://buycoffee.to/cottoni   
Ściskam Was mocno, niezmiennie dziękuję za obecność a z okazji moich urodzin życzę Wam szybkiego nadejścia wiosny :)
Buziole Krejzole
Wasza A. 



sobota, 18 stycznia 2025

Słowa śmieci, czyli jak to plotka po wsi leci.

 Słoneczny dzień. Zapowiada się pięknie. Jeszcze dreszcze przy porannym spacerze z psem, ale wyłażące spod ziemi zielone ramionka hiacyntów tak obiecująco pną się w górę, że i człowiek członki ma ochotę rozprostować. Na wsi zmian pór roku doświadcza się szybciej i głębiej. W mieście wiele  ich oznak przelatywało niezauważenie. Żeby nie było Wam jednak żal, że u mnie to  jak w raju baju, baju, same cuda i przyjemności, to dla równowagi o ludziach opowiem. 

Mam ja w sobie dużo za dużo dziecięcej naiwności. Często z tego powodu obrywam, ale i tak wyzbyć się jej jakoś nie potrafię. Naiwność ta sprawia, że z ludźmi serdecznie i szczerze rozmawiam z wiarą w  dobre intencje. Błąd. Powinnam jednak opłotkami chadzać, albo kończyć te serdeczności na uśmiechu i krótkim  " Dzień dobry!". Minął właśnie rok od przeprowadzki na moją malutką wieś, a już dotarła do mnie wieść, że ostro jest gadane. Dlaczego? Na podstawie zdań wymienionych kilku? Wychodzi na to, że ludzie człowieka znają lepiej, niż ten sam siebie. Co nie wiedzą, to dopowiedzą i ploteczka krążyć zaczyna. Aż korci, żeby raz na jakiś czas wypuścić w eter coś nieprawdopodobnego tak,  żeby gawiedź  najadła się do syta. Jak pomysły macie jakieś, to chętnie skorzystam. Taką plotę-tłuściocha wymyślić trzeba, żeby długie jęzory młócić co miały, ale wiecie, żeby nas tu nie zlinczowali aby ;) Tu wszyscy  wszystko wiedzą i widzą, ale jak chałupę sąsiadowi podpalili, to nagle same głucholce i śleptoki dookoła. No cóż, mówi się trudno. Ludzie wszędzie tacy sami. Nie lepsi, nie gorsi, część mądrych, część niekoniecznie. To ja więcej wyczucia w kontaktach mieć muszę. Poprzednia właścicielka domu, przemiła Pani Gienia, mądrą jest kobietą. Na przeszkolenie do niej udać się powinnam, żeby wiedzieć z kim tu po drodze , a kogo szerokim łukiem omijać. Przykre to ciut, ale z drugiej strony śmiechu warte. Mnie nie obchodzi, co tam kto na swoim podwórku ma, moje też interesować innych nie powinno. Za szpaler drzew od drogi rodzinie Pani Gieni wdzięczna jestem przeogromnie, chętnie dosadzę kolejne. Z czasem płot wysoki i zaproszenie tylko dla tych, z którymi czas spędzony nie jest straconym. Usłyszałam, że mam się nie odzywać, plotkar nie komentować, bo wrogów sobie narobię jedynie. Cóż, takie osoby same już się określiły, że przyjacielem być nie chcą. Zatem jak to mówią  "Po ptokach". Zataczanie szerokiego łuku mam gdzie trenować. Dam radę. A mnie niech tam sobie mają za wariatkę z miasta. Za czarownicę nawet mieć mogą. Wizerunkowo nawet pasuję. Siwy mój, długi kudeł i czarny kot niech tam wyobraźnie podsycają. Miałam zawsze wiarę, że na wsi, to ludzie jednak trochę bardziej rozumni zostali. Tym bardziej we wsi, która parę domów na krzyż sobie liczy. W tak małej społeczności sztamę powinno się trzymać i  kilka naprawdę serdecznych istot udało nam się tu poznać. Dla nich będziemy w każdej potrzebie. Generalnie fajna to wieś. Stara i malutka. Mogło by tu być dużo ładniej, ale na początek jak zrobi się czyściej, to wystarczy. Obawiam się jednak, że po rowach teraz więcej szmat lądować będzie, po nowych dyrektywach unijnych w kwestii segregacji śmieci. O śmieciach na ulicy może jednak kiedy indziej. Te można pozbierać. Słowa śmieci są gorsze. Raz rzuconych cofnąć się już nie da...Szczegółową wiedzę na temat tych, które pofrunęły na nasz temat zostawiam dla siebie i idę sz/żyć. Więcej czasu i uwagi szkoda im poświęcać.  Wiosna przyjdzie szybko, a gęsi i baranki same się nie uszyją ;)


Z chęci wsparcia szalonej artystki/czarownicy kawę postawić można o tu :https://buycoffee.to/cottoni 
Za każdą filiżankę z serca dziękuję <3


Ściskam
Wasza A.



środa, 1 stycznia 2025

Podsumowanko

 Całe cztery posty wrzucone na bloga w roku 2024...  Nie wiem kiedy ten rok przeleciał. Mija za chwilę pełny, okrąglutki od momentu przeprowadzki do mojej wyśnionej, wyczekiwanej, wiejskiej chałupki. Rok odkąd podjęliśmy walkę z ogrodem, wstępnymi naprawami tego starego, poniemieckiego domu i organizacją życia na nowo w miejscu zupełnie nam nieznanym, bez choćby jednej znajomej duszy w okolicy. Dusz przyjaznych poznaliśmy jednak już kilka :) Prace postępują powolutku, ale sukcesywnie. Wiele planów spowolnił nieszczęśliwy wypadek Stellki, ale i tak wszystko zaczyna  układać się dla nas pozytywnie. Tak widać miało być. Nieszczęścia chodzą po ludziach, po psach również. Nie wszystko da się przewidzieć i wszystkiemu zapobiec. Może wyczerpaliśmy na jakiś czas przynajmniej zestaw nieszczęśliwych zdarzeń nam przysługujących i teraz szanowny los obchodzić będzie się z nami łagodniej. Co zaplanowane na 2025? Zdecydowanie w kalendarz wpisuję naukę opieki nad drobiem. Na początek kurek pięć + kogutek, ale najpierw przygotować muszę dla nich dobre miejsce i solidny kurnik. W domu zakres prac planować będę na bieżąco. Ciągle wyskakuje coś nowego do ogarnięcia, co i czasu i funduszy wymaga, więc plany naprawcze są dość ruchome. Aktualnie spory grzyb wylazł mi w jednym rogu pracowni. Ściany domu zawilgocone były mocno przez brak rynien i dziurawy dach, dodatkowo ta część domu obsadzona jest gęsto wysokimi tujami. Część z nich musi zostać wycięta, osuszacz powietrza poszedł już w ruch i siorbie wodę namiętnie. Jak już będzie sucho wtedy ścian skrobanko, odgrzybianko i malowanko.  Z wiosną ruszą prace ogrodowe. Najgrubszą robotę w tym zakresie ogarnia Ireneusz, ja  jeszcze szczawik jestem niedouczony, ale nie od razu Kraków zbudowano. Przyswajam informacje co, jak i kiedy do gruntu wciskać, powoli efekty zaczną być widoczne. No a w tak zwanym międzyczasie szycie wypełni moje życie, to pewne. W głowie pomysłów jeszcze sporo, a każda trafiająca w moje łapki szmatka podsuwa kolejne. Mały przegląd  realizacji z 2024 wrzucam i idę kimnąć się godzin parę. Nowy rok pełen nowych możliwości właśnie wkroczył na salony, trzeba się więc z nim za bary od jutra chwycić i działać :)













To tak w wielkim skrócie, ale summa summarum dużo tego nie było.  Może nowy rok pozwoli na większą produktywność. Z sercami Was zostawiam, bo w najbliższym czasie wokół nich mój szyciowy świat się zakręci, żeby w następnej kolejności zajęczo, gęsio, kurzo i jajecznie Was tu pozachwycać  :)
Raz jeszcze, bo na FB życzenia już wrzucałam, ale może im więcej i częściej, tym większą szansę spełnić się mają. Życzę Wam więc Dobrzy Ludkowie w Nowym Roku wszystkiego, co Wasze serca raduje, bezpieczeństwa, zdrowia i miłości. Ściskam mocno, mocno i niezmiennie dziękuję, że jesteście!
Wasza A.